W październiku 1944 roku ciężki krążownik niemiecki Prinz Eugen zderzył się z lekkim krążownikiem Leipzig w pobliżu Helu. W wyniku kolizji Leipzig został niemal przecięty na pół, a oba okręty pozostawały połączone przez około czternaście godzin, zanim udało się je bezpiecznie rozdzielić. Prinz Eugen trafił do suchego doku w Gdyni (na którą Niemcy podówczas zwykli mawiać Gotenhafen). Naprawy były na tyle duże, że trzeba było zabezpieczyć stosunkowo bezbronny okręt, więc ktoś tam wymyślił, by ukryć go przed potencjalnymi atakami lotniczymi stosując rozległe siatki maskujące. Nie wiem czy to cokolwiek zmieniało, bo dla większości lotników obserwowanie w doku jakiegoś wielkiego celu okrytego siatką powinno działać jak lep na muchy, ale metoda chyba okazała się skuteczna. Okręt wrócił na morze i jeszcze do kwietnia 1945 wspierał Niemców w walkach na Bałtyku.
O Prinz Eugen napiszę kiedyś trochę dłużej, bo to także okręt, który jako jedyny pływający pod banderą Trzeciej Rzeszy miał okazję doświadczyć wybuchu jądrowego, ale to na oddzielną i dłuższą opowieść.