O rzece Styks słyszał każdy. Nie ma ludzi, którzy nie wiedzą jak martwi Grecy dostawali się do Hadesu, bo ten fragment mitologii greckiej nie tylko przerobiliśmy czytając mity Jana Parandowskiego, ale przetaczał się on w tylu miejscach, że nie sposób było o tym nie słyszeć. Motyw rzeki Styks wgryzł się też w kulturową tkankę Europy. Przewijał się w największych dziełach kultury europejskiej trafiając nawet do „Boskiej Komedii” Dantego.
Przez Styks nie można było przedostać się nijak inaczej jak na łodzi, którą prowadził Charon. Choć Grecy nie byli całkiem zgodnie co do tego czy Charona należy szukać nad rzeką Styks czy Acheron, to pewnym było dla nich to, że sam Charon tej fuchy nie wykonywał charytatywnie. By skorzystać z przewoźnika przez rzekę smutku (Acheron tłumaczy się jako „Lament”) lub Styks trzeba było mu odpalić małą opłatę w wysokości jednego obola. Ta jedna z najmniejszych (ale nie najmniejsza) nominałem moneta wsuwana była zmarłemu do ust lub dłoni, by mógł zapłacić za obsługę w zaświatach. Gdzieś mi świta, że monety kładziono też na oczach, choć nie dałbym już dziś sobie za to nic obciąć.
Mógłbyś powiedzieć, że Grecy mieli po prostu zgrabną fantazję na temat umierania, ale to nie tylko w ich kręgu kulturowym działy się takie rzeczy. Z monetami na tamten świat maszerowali Finowie, Wikingowie, świeżo schrystianizowani Polacy, Czesi, Morawianie i Węgrzy. Cieszy ten obrządek bardzo, w szczególności archeo. Wszak to jaką monetę wciśnięto zmarłemu dziś pozwala nam określić skąd się odnaleziony na budowie autostrady nieboszczyk rekrutował.
No dobra, ale ja nie nieboszczykach, a o Styksie chciałem.
Mało kto wie, że rzekę Styks udało się Grekom odnaleźć. Choć pierwotnie umiejscawiano ją w Tessali, to po jakimś czasie wszyscy na półwyspie zgodzili się co do tego, że Styks na powierzchni to arkadyjski strumień w wąwozie na północnej ścianie góry Chelmos, który dalej wpada do rzeki Krathis. Wody tej rzeki miały być wg źródeł szkodliwe dla zdrowia oraz powodować śmierć. Co więcej – starożytne źródła wspominają, że Styks był powodem śmierci także największego wśród Greków czyli Aleksandra Wielkiego. Ten pod koniec życia odspoił się tak bardzo od rzeczywistości, że wysłał list nakazujący greckim miastom uznanie go za Boga ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ponieważ szalony wódz to wódz skrajnie niebezpieczny dla otoczenia nikt specjalnie nie oponował, gdy Aleksander uznał, że swoją boskość wszystkim udowodni pijąc wodę ze Styksu. To co było dalej z grubsza wiemy – Aleksander po kilkunastu dniach choroby zmarł wypowiadając jeszcze kanoniczne słowa „umieram z pomocy zbyt wielu lekarzy”.
Gdy źródła starożytne podawały wersję zdarzeń o picu wody ze Styksu wszyscy traktowaliśmy je trochę jak bajania oraz dorabianie historii kolorytu. Przełom nastapił w 2010r, gdy to grupka naukowców podczas kongresu toksykologów w Barcelonie dowiodła, że wody strumienia uznawanego przez Greków za Styks faktycznie robią krzywdę. Ba! Robią ją nawet z rozmachem! W skałach, po której spływa strumień odnaleziono bakterię wytwarzającą silnie toksyczną kalicheamycynę. Dość nietypowa budowa powoduje, że ten związek nie tylko rozcina łańcuchy DNA, ale również ma silne własności cytotoksyczne. Po co była ta wiedza toksykologom? Po terapie antynowotworowe oraz do leczenia niektórych ostrych białaczek szpikowych. Jeżeli to faktycznie zadziała okaże się, że do kompletu osiągnięć największego z europejczyków dopiszemy jeszcze współudział w uratowaniu przynajmniej części chorych. Jemu, bądź Antypaterowi z grupką dowódców, którzy to wg niektórych źródeł dostarczyli tę wodę ze Styksu swojemu szalonemu wodzowi oraz nie oponowali przy tej próbie dowiedzenia przez Aleksandra własnej boskości.
Strasznie jestem ciekaw jaką monetę włożono Aleksandrowi do łapy na drogę. Raczej się tego już nie dowiemy, bo grób Aleksandra zniknął. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że gdy zbliżał się do Charona trzymał w łapie monetę z własną gębą. To chyba trochę obciach wciskać komuś bilon z własną podobizną, ale Aleksander raczej nie miał z tego tytułu kompleksów i słusznie. Jeżeli popatrzy się na monety z tego okresu nie sposób się nie zachwycić ich subtelnym pięknem.
To co przy monetach starożytnej Grecji jest za to ciekawe, to koszmar wszystkich uczniów czyli matematyka. System monetarny Grecji składał się w podstawie z oboli, drachm i talentów. To proste. Jedna drachma to 6 oboli, a jeden talent to 6000 drachm. 100 drachm nazywano za to miną. Drachmy były w różnych nominałach. Ta na filmie to tetradrachma czyli 4 drachmy. Oprócz niej były tridrachmy, didrachmy, heksadrachmy, oktodrachmy oraz dekadrachmy. Ba! były nawet dodekadrachmy czyli równowartość 12 drachm. Gdybyś myślał jednak, że obol był takim naszym groszem, to muszę Cię zmartwić – były jeszcze chalki oraz leptony i to one robiły za miedziaki. W jednej drachmie mieściło się ich 128. system ten działał z powodzeniem przez ponad 1000 lat, a sama drachma znikła z systemu monetarnego w Grecji dopiero w chwili wprowadzenia Euro. Potomkiem, który wywodzi się od drachm są dirchamy, które znajdziesz dziś w Maroko, Zjedzonych Emiratach Arabskich oraz w.. Armenii.
Zaprawdę – karta z pinem, stan konta na stronie i płatności blikiem to przejaw bardzo smutnych czasów