Nie wiem czy kiedyś zadawaliście sobie pytanie jak to jest z ssakami morskimi, wszak.. no właśnie. Na lądzie dzieciństwo wśród ssaków mamy raczej wystandaryzowane – żeby się sprawnie rozwijać od chwili narodzin trzeba mieć opiekuńczą mamę, sutek i mleko. I tak przynajmniej do czasu, aż się nie nauczymy żywić w inny sposób. A jak to wygląda w oceanach? Podobnie, choć ze względu na otoczenie wodne jest tu to trochę bardziej skomplikowane.
Gdy cielak wieloryba jest głodny szturcha matkę w brzuch. Wielorybie mamy mają gładkie ciało, a ich sutki przez większość czasu pozostają schowane. Kuksańce młodego stymulują sutek do tego, by ten się wysunął. Wieloryby nie mają warg, więc przyssanie się do czegokolwiek nie wchodzi tu w rachubę i natura musiała wymyśleć jakieś inne rozwiązanie. W całym procesie karmienia pomógł skład wielorybiego mleka, które to zawiera blisko 50% tłuszczu (dla porównania zawartość tłuszczu w popularnym twarogu to jakieś 23%). Taki skład w środowisku wodnym ma swoje ogromne zalety. Po pierwsze wysoka zawartość tłuszczu powoduje, że mleko ma konsystencję pasty do zębów, więc młodemu jest stosunkowo łatwo je połykać. Po drugie tak tłuste mleko ma małą zdolność do rozpuszczania się w wodzie morskiej, w związku z czym nie rozpływa się. „Transfer” do pyska małego odbywa się więc praktycznie bezstratnie.
Natura często uczy nas ekonomii lepiej niż jakakolwiek dziedzina ludzkiej technologii. W tym przypadku ta ekonomia jest bardzo istotna, bo straty zależne są od ilości spożywanego mleka. Młode wieloryby spożywają ogromne ilości mleka. W zależności od wieku młode codziennie „wypijają” w nim od 2 do nawet 10% wagi swojego ciała. Biorąc pod uwagę ilość energii jaką wielorybia mama musi wydatkować na wyprodukowanie takiej jego ilości oraz fakt, że młode często są karmione przez dwa lata, straty energetyczne byłby przeogromne. Dlatego tak to ewolucja wymyśliła, że w trakcie karmienia straty mleka są praktycznie pomijalne.
Jak to wygląda w rzeczywistości możesz podejrzeć sobie w filmie poniżej: