Przeglądałem ostatnio zdjęcia latarni morskich próbując znaleźć jakiś referencyjny obrazek, żeby grafikowi wytłumaczyć co mam na myśli pisząc „latarnia morska” i trafiłem, chyba jak zawsze, na fotki St. Joseph North Pier. Przewija mi się ta budowla dość regularnie, bo, i to trzeba jasno powiedzieć, z zimowych zdjęć oraz tego, jak morska woda w niskich temperaturach potrafi pięknie rzeźbić otoczenie, to tej lokacji jest chyba najwięcej. Zawsze mnie tylko męczyło, dlaczego te latarnie są takie niskie?
No właśnie.
To nie jest morska woda tylko woda jeziorowa i to nie jest latarnia morska, tylko tzw. Inner Lighthouse u wejścia do rzeki St. Joseph w stanie Michigan. Stoi sobie tam od 1832r, przy czym obecne światła zamontowano tam jakoś na początku XXw. Po co latarnia na jeziorze? Bo to kraina wielkich jezior i Droga Wodna Św. Wawrzyńca. Święty z wytyczaniem tej drogi nie miał nic wspólnego – droga nazwę wzięła od rzeki Św. Wawrzyńca.
Z ciekawostek jeszcze – w trakcie drugiej i trzeciej dekady XXw przebudowano jeden z kanałów na tyle, by mógł przepuszczać wielkie statki. Po przebudowie wspólnie dokonanej przez Kanadę i USA udało się doprowadzić do tego, żeby tą drogą pływały także statki oceaniczne. Droga była dość karkołomna, bo takie np. Lake Michigan ma wysokość lustra na poziomie ponad 170m n.p.m. więc trzeba było budować śluzy, stopnie wodne, kanały itd. Co mamy z tym wspólnego? a chociażby to, że w latach 70tych pływały tędy polskie jeziorowce. W stoczni w Szczecinie powstała cała klasa tego typu statków handlowych, których nazwy zaczynały się na literę Z i brały je od polskich miast. Do Chicago i Detroit tą trasą pływały więc Zamość, Zakopane, Zabrze, Zambrów, Zawiercie i.. Zawichost. To co było w przypadku tej klasy statków ciekawe, to to, że zostały one wyposażone w dodatkowe reflektory, kluzy oraz wzmocniono je do żeglugi w lodach, które w krainie Wielkich Jezior przez istotną część roku bywają standardem. Trasa znana nam od lat, bo przed wojną z Polski w te rejony pływał jeden mały parowiec.
W epoce suszy taki rezerwuar wody wydaje się wielkim bogactwem, ale to też nie jest takie proste. Niedawno miasto Waukesha z Wisconsin, położone kilka mil na zachód od Milwaukee, złożyło wniosek o pozwolenie korzystania z wody z jeziora Michigan. Miasto położone jest w rejonie , który częściowo leży w zlewni Wielkich Jezior i częściowo w dorzeczu rzeki Missisipi, co sprawia, że mogą kwalifikować się do korzystania z zasobów jezior. Larum jednak podnieśli ekolodzy, którzy uważają, że miasto ma możliwość wykorzystania wód gruntowych i od jeziora powinno trzymać się z daleka. Waukesha tym wnioskiem zainicjowała bardzo złożony temat, bo jest pierwszą, choć z pewnością nie ostatnią społecznością proszącą o przekierowanie wody z Wielkich Jezior. Ekolodzy na tę prośbę reagują bardzo nerwowo, bo wypompowywanie wody w większej ilości niż na potrzeby regionu Wielkich Jezior może znacznie uszczuplić jego zasoby i wszyscy obawiają się scenariusza z jeziora Aralskiego, nazywanego też Morzem Aralskim, które aktualnie aspiruje to redukcji nazwy do Stawu Aralskiego.
Człowiek patrzy na mapę i się nie może nadziwić, bo ten słodkowodny akwen jest przecież przeogromny (łącznie cała kraina Wielkich Jezior to przecież ponad połowa Bałtyku), a tu wody ludziom nie chcą pozwolić czerpać, ale jest w tym także głębsza logika. Ilość wody w jeziorze Michigan zależy od tego ile tej wody do niego napłynie z okolicznych cieków wodnych. Jeżeli wykorzystanie będzie większe, niż to co dostarczy układ rzeczny i opady scenariusz Stawu Aralskiego stanie się bardo prawdopodobny.
Adnotacja o prawach autorskich oraz innych zdjęciach: Zdjęcie w nagłówku pochodzi ze strony ze zdjęciami regionu. Nie miało opisanego autora, więc pozwoliłem sobie skorzystać, skoro już ktoś znacznie większy je w tej formie opublikował. Inne, duże lepsze zdjęcia można obejrzeć tutaj. Niestety – nie moje: autorów można wyszukać w necie: Thomas Zakowski i Tim Gill. Jak kiedyś zrobię sam równie dobre, to wrzucę gdzie trzeba.