To trochę nietypowe zdjęcie przedstawiające wieże dział 15 calowych (381 mm) brytyjskiego krążownika liniowego HMS Repulse zostało wykonane w 1916 r w stoczni John Brown & Co’s Clydebank. W chwili, gdy je wykonywano zapewne ani fotograf, ani pracownicy stoczni nie przewidywali, że ten potężny okręt wyrastający w doku, będący przyszłą dumą floty oraz stoczni weźmie udział w dwóch wojnach światowych uczestnicząc jako zwycięzca tylko w jednym starciu.
HMS Repulse miał tylko jedną bitwę, dokładnie drugą pod Helgoland, która wpisała się w jego doświadczenie bojowe. Bitwa ta wydarzyła się w listopadzie 1917 roku podczas I wojny światowej. Zaczęło się niewinnie gdy tego dnia niemieckie trałowce, które oczyszczały z min szlak wodny prowadzący przez brytyjskie pole minowe w zatoce, zostały przechwycone przez dwa brytyjskie lekkie krążowniki HMS „Calypso” oraz HMS „Caledon”. Siła ognia brytyjskich okrętów była tak duża, że trałowce od razu wycofały się na południe pod osłonę własnych pancerników SMS „Kaiser” i SMS „Kaiserin”. Kontradmirał Ludwig von Reuteranie nie mieli prawa wiedzieć, że Brytyjczycy nie działają w samotności i tak nastąpił kontakt trzonu floty niemieckiej z Pierwszą Eskadrą Krążowników Liniowych, w skład której wchodziły HMS „Tiger”, HMS „Courageous”, HMS „Glorious” oraz wspomniany HMS „Repulse” z bliźniaczym dla niego HMS „Renown”. Ta imponująca eskadra dowodzona była przez adm. Charlesa Johna Napiera.
Pierwsza i ostatnia bitwa HMS Repulse
Sama bitwa, która była pierwszym doświadczeniem morskim HMS Repulse nie była szczególnie spektakularna i chyba jedynie nasz bohater, w tamtym czasie pod dowództwem kmdr Williama Boyle’a, miał okazję jakoś się wykazać, bo starł się z oboma niemieckimi pancernikami. Te po wymianie ognia wycofały się jednak poza własne pola minowe uciekając od dalszej konfrontacji. W trakcie walki po stronie brytyjskiej HMS „Calypso” został trafiony pociskiem kal. 305 mm w mostek, gdzie zginęły wszystkie osoby, które się na nim znajdowały, łącznie z kapitanem okrętu. Status po bitwie nie wyglądał również szczególnie imponująco, bo Niemcy po swojej stronie do strat zaliczyli tylko jeden torpedowiec. I to tyle, ze splendoru i szans na ordery.
Po wojnie technika wojskowa ulegały dramatycznym zmianom i duma stoczni John Brown & Co’s Clydebank szybko zaczęła trącić myszką. Z tego powodu, gdy okręt przebywał w suchym doku i poddawany był licznym modyfikacjom, na oba bliźniaki zaczęto w prześmiewczym tonie mówić „Repair” i „Refit” (tłum. Naprawa i Przeróbka). Niestety nawet najlepsze konstrukcje z okresu poprzedniej wojny nie dorównywały nowo projektowanym jednostkom. Gdy Repulse rozpoczął swój udział w trakcie II Wojny Światowej przez większość czasu nie miał okazji do nawiązania kontaktu z wrogiem. Po prawie dwóch latach uczestnictwa w działaniach na Atlantyku Winston Churchill zadecydował by zmienić rejon działania HMS Repulse. Zbiegło się to z zaostrzającą się sytuacją polityczną w Azji oraz pilną potrzebą wzmocnienia brytyjskiej obecności wojskowej na Malajach. Decyzja Churchilla nie spotkała się ze zrozumieniem lordów Admiralicji, ale Churchil był tutaj nieprzejednany. Okręt w doborowym towarzystwie udał się więc w drogę do Singapuru , który w tamtym momencie był główną twierdzą w brytyjskich posiadłościach w Azji Południowo-Wschodniej. Wraz z nim w skład floty wchodziły jeszcze pancernik „Prince of Wales” jako okręt flagowy admirała Thomasa Philipsa, oraz lotniskowiec HMS Indomitable.
Przeznaczenie dopadło HMS Repulse na wodach Morza Południowochińskiego. Swoją karierę na morzu zakończył wraz z HMS Prince of Wales, gdzie oba okręty zostały zatopione w trakcie bitwy powietrzno-morskiej. Bitwa zakończyła się bardzo boleśnie dla marynarki brytyjskiej, bo zginęli w jej trakcie admirał Philips oraz dowódca pancernika HMS Prince of Wales. Dowódca HMS Repulse miał trochę więcej szczęścia – Komandor Tennant, chociaż miał zamiar pozostać na tonącym HMS Repulse został zmuszony przez własnych oficerów do skoku do wody. Trzeba oddać to Tennantowi, że był doskonałym dowódcą, a HMS Repulse zatonął nie z powodu jego błędów, a miażdżącej przewagi japońskich samolotów torpedowych oraz doskonałej taktyki lotniczej. Z samą bitwą wiąże się jeden wzruszający epizod. Kilka dni po zdarzeniu, nad akwenem bitwy przeleciał pojedynczy samolot G4M1 „Betty”, pilotowany przez porucznika Haruki Iki, który zrzucił do wody dwa bukiety kwiatów, w hołdzie dla poległych: swoich kolegów z 22. Flotylli oraz załóg obu okrętów. Można powiedzieć „cóż z tego w obliczu blisko 1.500 ofiar na obu okrętach”, ale ten symboliczny gest jest przejawem jakiegoś człowieczeństwa w obliczu tragedii II WŚ. Jest to o tyle poruszające, że HMS Repulse nie zniknął z kart historii i powraca wciąż wywołując dyskusje o ludzkiej moralności.
Życie po życiu
Wrak okrętu w 1942r zlokalizowali już Japończycy. Ich nurkowie spenetrowali go poszukując między innymi elementów wyposażenia radarowego, które było jedną z najbardziej nowoczesnych, a co za tym idzie także najbardziej wartościowych rzeczy we wraku. W 1943r pojawiły się nawet pogłoski, że zalegający na 54m wrak może zostać wydobyty przez Japończyków, choć sama sprawa podówczas miała bardziej charakter kaczki dziennikarskiej. Jak ustaliły późniejsze ekspedycje wrak spoczywa stępką do góry, z lewą burtą częściowo zagrzebaną w dnie, co w tamtym okresie wykluczało możliwość jego podniesienia.
Po wojnie wrak został uznany za grób wojenny i objęty został ochroną międzynarodową na podstawie Protection of Military Remains Act. W 2007 roku brytyjsko-australijska wyprawa nurków dotarła do obu zatopionych okrętów i zbadała ich uszkodzenia. Wtedy także do obu spoczywających w rejonie Kuantanu wraków zostały przymocowane na stałe boje z brytyjskimi banderami wojennymi, które są regularnie wymieniane na nowe w czasie kolejnych eksploracji. W trakcie tej ekspedycji pojawiła się jednak bardzo przykra historia, która jak się okazuje jest dość charakterystyczna dla całego regionu morza południowochińskiego. Mianowicie.. wrak zaczął znikać. Podobnie jak 40 innych okrętów z czasów II wojny światowej, które zostały już częściowo lub całkowicie zniszczone.
Okręty znajdujące się na dnie, choć uznawane są za groby dziesiątek tysięcy członków załóg zabitych w czasie wojny, stanowią też ogromny depozyt złomu. W tym cennych metali kolorowych takich oraz ich stopów. Większość wraków zalega na głębokościach mniejszych niż 80m, przez co bez specjalnych problemów są dostępne dla nurków. Choć większość ludzi eksplorujących takie miejsca zachowuje do nich należyty szacunek, tak też, jak w każdej elitarnej grupie, trafiają się ludzie pozbawieni refleksji lub mamieni obietnicą szybkiego zysku. W ocenie innych plądrowanie statków przypomina trochę działania złomiarzy, którzy kradną stalowe ogrodzenia cmentarza. W tym wypadku kradzież dotyczy rzeczy, która faktycznie jest absolutnie niedostępna w innych rejonach świata. Po prawdzie, dziś w takich ilościach jest dostępna jedynie na dnie morskim. Czym jest ten unikat? To stal, która została wykonana przed erą testów nuklearnych.
Od czasu zrzucenia pierwszych bomb atomowych na Hirosimę i Nagasaki na świecie wykonaliśmy ponad 2 tysiące testów jądrowych, które wypełniły atmosferę promieniowaniem. Te zanurzone na dnie wraki są jednym z ostatnich źródeł stali o niskim poziomie promieniowania tła. Praktycznie wolnym od promieniowania i niezbędnym dla niektórych urządzeń naukowych. Dla nas ten subtelny poziom promieniowania jest niezauważalny – nie wpływa na zdrowie oraz nie jest „odczuwany” w jakiś inny sposób. W przypadku urządzeń wysokoprecyzyjnych, które np. mają mierzyć poziom tego promieniowania ma już znaczenie kluczowe. Stal w końcu wykonujemy w środowisku, które już zostało przez nas głęboko zmienione i ciężko wyobrazić sobie, byśmy wytwarzali ją w jakimś wyseparowanym pomieszczeniu, bez dostępu do powietrza oraz na terenach ekologicznie nieobciążonych.
Problem kradzieży wraków został dostrzeżony przez rządy wielu państw, które zasadnie obawiają się, że nieoznaczone groby ich własnych marynarzy będą w podobny sposób zagrożone zbezczeszczeniem. Na dnie morskim w tym rejonie pozostają setki innych statków – głównie japońskich, które mieszczą wojenne groby dziesiątek tysięcy członków załogi zabitych w czasie wojny. Brytyjczycy w 2014 roku potwierdzili z cała pewnością, że wraki HMS Repulse i HMS Prince of Wales (a to groby ponad 800 marynarzy Royal Navy) zostały już głęboko uszkodzone. Choć Ministerstwo Obrony Wielkiej Brytanii zażądało od Indonezji ochrony okrętów znajdujących się na jej wodach to ochrona tych obiektów jest dość trudna. Wystarczy podać przykład piractwa jakie ma miejsce przy wybrzeżu Afryki, gdzie rozlatujące się łupiny przewożące grupę uzbrojonych mężczyzn stają się problemem globalnych łańcuchów dostaw, by zrozumieć, że podobnie małe ekipy, ale w dużym natężeniu mogą skutecznie rozbierać te wraki na części. Sukcesywnie i zdecydowanie szybciej od bakterii zjadających poszycie Titanica.
W ostatnim czasie malezyjscy nurkowie wysłali do Guardiana zdjęcia pokazujące zniszczenie trzech japońskich statków, które zatonęły u wybrzeży Borneo w 1944 roku podczas wojny na Pacyfiku. Ofiarą złomiarzy padł też jeden z najbardziej cenionych statków Australii, lekki krążownik HMAS Perth, który jest miejscem ostatniego spoczynku ponad 350 Australijczyków. James Hunter z Australijskiego Narodowego Muzeum Morskiego był jednym z nurków, którzy potwierdzili, że z HMAS Perth został rozebrany w około 70%. O ile sam proceder rozkradania statków był powszechnie znany, to skala grabieży ujawniona przez społeczność nurkową jest porażająca. Można stwierdzić, że na wodach Indonezji rozbieranie wraków stało się już przemysłem, a nie incydentalnym działanie rabusi.
W samą operację chronienia wraków zaangażowało się jakiś czas temu US NAVY, które wysłało kilka okrętów do Indonezji, by spróbować chronić zarówno te wraki, które zostały uszkodzone jak i jeszcze te, które ze względu na większą głębokość zalegania pozostają nienaruszone. O skuteczności tej interwencji pewnie jeszcze będziemy nie raz słyszeć, wszak Amerykanie otwarcie mówią o obronie swoich geopolitycznych interesów w tym rejonie. Mając bardzo wiele czułości dla USA oraz ich podejścia do grobów weteranów jestem tez pewien, że ich troska o powyższe cmentarze nie wynika jedynie z powodów czysto sentymentalnych, a jest elementem większej geopolitycznej układanki.
Jedno pozostaje pewne – gdy zdarzy mi się, by przebadać się za pomocą tomografu lub innego instrumentu naukowego będę pamiętał, że kwestia mojego zdrowia pozostaje w rękach maszyny wykonanej najprawdopodobniej z czyjegoś nagrobka. To, że ratuje czyjeś życie może oznaczać, że czeka nas jeszcze poważna debata na temat losu wraków, które zalegają na dnie mórz i oceanów.
Zdjęcie HMS Repulse, które zdobi ten artykuł, odnalezione zostało przez p. Macieja Adamczyka i dodane pierwotnie na facebookowej grupie Typy Broni, którą serdecznie polecam.