W 1272r, czyli ponad siedemset lat temu w mieście Hormuz u wybrzeży Zatoki Perskiej zakotwiczył mały statek z weneckim kupcem na pokładzie. Hormuz w tym czasie był ważnym ośrodkiem łączącym Daleki Wschód z Persją. Młody kapitan po krótkiej ceremonii powitalnej udał się zwiedzić port, bo wiedział doskonale, że pstre swymi barwami i różnorodnością towarów bazary wschodnie to nie tylko oblicze miasta, ale najlepszy punkt by rozeznać się z okolicy. Poznać egzotycznych kupców wraz z ich towarami oraz zaplanować dalsze podróże. Na bazarze można było też od razu pojąć czym żyje to miasto, określić jego znaczenie oraz nawiązać kontakty handlowe. To one były głównym powodem jego obecności, choć młody był bardzo ciekawy świata. Pochodził z Wenecji i pragnął przywieźć do swojego miasta nowości. Odkrywając świat bogacić siebie, swoje państwo – miasto i przy okazji poznawać świat.
Bazar przytłoczył go ilością towarów. Wśród znanych mu ananasów, fig, pomarańczy i bananów spostrzegł też zupełnie nowe – płody drzewa chlebowego, mango, papai czy durianu. Jego uwagę jednak przykuła część, gdzie wśród kutych w srebrze dzbanów, zdobionych waz czy lśniących w słońcu wyrobów ze złota handlował jeden z kupców arabskich. Młody żeglarz, odziany w drogie szaty i budzący szacunek reszty targowiska był jednak zupełnie przezroczysty dla Kupca, którego cała uwaga skupiona była biednie odzianym i niepozornym człowieku, od którego na odległość cuchnęło rybą. Gospodarz, zamożny kupiec w stosunku do tego ubogiego rybaka zachowywał się z niezwykłym szacunkiem. Widać było, że w sposób niesłuchanie uprzejmy stara się go do czegoś nakłonić pragnąc jakby dobić jakiegoś niezmiernie ważnego targu. Sytuacja trwała chwilę, gdy w końcu oblicze kupca rozpromieniło się. Rybak sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej okrągły, wielkości dużej pomarańczy, ciemnobrunatny kamień i położył go na szali wagi. Kupiec wziął do ręki cienki drucik ze złota, rozgrzał go w promieniu lampki oliwnej i wsadził w kamień. Ten okazał się dość miękki. Wokół końca rozgrzanego pręcika pojawił się ledwo dostrzegalny błękitny płomień, a sam kamień w otoczeniu pręcika zaczął się topić. Małe wgłębienie na jego powierzchni niczym krater wypełniło się od razu czarną cieczą. Kupiec dotknął cieczy palcem i gdy odsuwał pomału palec od powierzchni pociągnęły się cieniutkie nitki zastygające w powietrzu i wyglądające niczym czarna pajęczyna. Arab, zadowolony z ekspertyzy przez moment ważył kamień w dłoni po czym położył go znów na wagę i odsypał do drugiej szali złoty piasek. Gdy szale wagi się zrównoważyły odsypał złoto do sakiewki i wręczył rybakowi.
-’powiedz mi kupcze’ – zapytał młody – 'cóż to za tajemniczy kamień kupiłeś za wagę złota? Ja nie znam tak wartościowych kamieni. Czyżbyś kupił od rybaka jakiś talizman?’
-’to nie kamień i nie talizman’ – odpowiedział Arab – 'to Anber’.
-’Anber!’ – westchnął chłopak i osunął się po ścianie namiotu.
W XIIIw wieku to arabskie słowo, choć w nieco zmienionym brzmieniu, znane było niemal całemu światu. Ambra, bo tak nazywano wszędzie ową tajemniczą substancję, stanowiła ogromną zagadkę dla wszystkich. Nikt nie wiedział skąd się bierze, jak jest wytwarzana, czy można ją kopać czy jest też jakąś żywicą. Lista historii na temat tego, jak powstawała Ambra mogłaby wypełnić niejeden grimuar czy alamanach alchemika. W źródłach europejskich znaleźć można historie o tym, że to pomiot żyjących na Madagaskarze ptaków – olbrzymów, który roztapia się w słońcu i ścieka do morza oraz legendy, że ptaki Malediwów ronią ambrę prosto do morza. Wierzono też, że ambrę wytwarzają foki, krokodyle, pszczoły, a nawet rosnące u wybrzeży drzewa, których sok ścieka do morza. Ambrę znali praktycznie wszyscy. Wyławiali ją mieszkańcy Brazylii zanim została odnaleziona przez konkwistadorów. Poławiali ją Afrykanie, mieszkańcy Antyli, wschodnich Indii, Australii i Japonii. Grecy na długo przed naszą erą wykorzystywali ją do przy wyrobie olejków i maści oraz najlepszych pachnideł. Chińczycy, którzy ambrę cenili sobie szczególnie, wysyłali do po nią do Afryki specjalne karawany kupieckie, skąd w tym czasie sprowadzali złoto i kość słoniową. Ambra była wykorzystywana również przez Persów, którzy dodawali jej do najbardziej wyszukanych dań mięsnych oraz słodyczy.
Czym był więc tak poszukiwany surowiec i dlaczego w jego posiadaniu najczęściej byli biedni rybacy? To wydzielina z przewodu pokarmowego kaszalota, która jest prawdopodobnie wynikiem.. niestrawności lub zaparcia wieloryba. Jedna z teorii głosi, że ambra powstaje z wydzielin żółciowych pokrywających niestrawione resztki chitynowych części głowonogów, które przywarły do ścianek żołądka kaszalota. Ten, jak wszyscy chyba wiedzą, jest wyjątkowo żarty na głowonogi, za którymi potrafi rzucić się w pogoń nurkując nawet do 1500m. Ośmiornica smaczna rzecz, ale dziób ośmiornicy już taki prosty do strawienia nie jest. Skąd wiemy, że tak głęboko nurkuje? No cóż – to duże i trochę nieporadne zwierzęta – jedno z nich wydobyto razem z kablem transatlantyckim z głębokości 1134m, o który zaczepił żuchwą. Kaszaloty poza tym to przesympatyczne drapieżniki, które przejawiają całą masę rozwiniętych zachowań społecznych – tworzą formacje by osłaniać cielęta lub osobniki osłabione oraz przygarniają inne ssaki (był przypadek adopcji upośledzonego fizycznie delfina butlonosego, serio). Mają też bardzo wiele wspólnego z innymi ssakami , bo matki w czasie karmienia nadal kładą się na boku, by młode mogły się przyssać kątami pysków. Czego by nie mówić zapewne to dla nich duża ekwilibrystyka, bo z pyska to raczej mało ergonomiczne zwierzęta. Mają ogromne prostokątne głowy stanowiące 1/3 wielkości ciała (zapewne z tego powodu, że większą ich część zajmuje mózg – największy wśród wszystkich żyjących stworzeń).
No ale zaraz. Kaszalot może miłym ssakiem jest, ale zbierać jego wymiociny pływające po morzu i płacić za nie złotym piaskiem? „po co?” spytałby zupełnie normalny człowiek. Tu pojawia się ciekawostka. Ambra jest lekka i unosi się na wodach oceanu przez co jest oczyszczana przez samą przyrodę z wszelkich domieszek. Zbierana ma kolor złocisty lub biały. A pachnie.. świeżą darniną (niektórzy twierdzą, że potem konia) przemieszaną z zapachem morza. Biała ambra, przebywająca przez dłuższy czas w wodzie i poddana obróbce pachnie jaśminem, ale to nie jej zapach decyduje o wartości a niezwykła zdolność do utrwalania lotnych substancji aromatycznych. Uhm, to z niej robiło się w dawnych czasach najdroższe perfumy, a same wymiociny i niestrawności były powodem, dla którego stada harpunników uganiały się za kaszalotami po wszystkich morzach i oceanach. Premia jaką Ci uzyskiwali za ambrę znalezioną przez nich w upolowanych kaszalotach dochodziła w latach 60tych do kilkudziesięciu, a czasami nawet i stu tysięcy, dolarów.
Dziś ambrę znajdują od czasu do czasu rybacy na oceanie Indyjskim stając się w ciągu kilku sekund milionerami. Globalny zakaz połowu kaszalotów zmusił przemysł do zastąpienia tego jednego z nielicznych surowców przemysłu perfumeryjnego innymi substytutami np. ekstraktami z nasion hibiskusa. Nadal jednak najdroższe perfumy powstają dzięki tej niestrawności kaszalota, choć uwierz – nikogo z nas nie byłoby na nie stać.
W podsumowaniu:
* Tym młodym chłopakiem na targu w Hormuzie, który wrócił później z tą opowieścią do Wenecji był Marco Polo, co skrzętnie opisał Rustichello da Pisa. Da Pisa był włoskim pisarzem romantycznym, który w historii zapisał się chyba jedynie tym, że siedząc w więzieniu i spisując historie podróży Marco Polo stał się przy okazji współautorem jego książki.
* Kaszaloty mają się nieźle. Przestano je poławiać w 1979r i od tego czasu odławiane są jedynie pojedyncze sztuki. Dramat z kaszalotami polegał na tym, że przez wiele lat traktowane były jako dostawca oleju do lamp, bo.. olej z kaszalota nie kopcił. Populacje wielorybów całkiem nieźle się odradzają i nawet w przypadku płetwali błękitnych widać przyrosty stad. Różowo nie jest, ale na pewno nie jest to już taka tragedia jak jeszcze 40 lat temu.
* Małe wielorybnictwo przybrzeżne jest dozwolone w krajach takich jak Japonia, Norwegia i Grenlandia, polowanie z nagonką na grindwale i delfiny stosuje się na Wyspach Owczych i w Japonii. Międzynarodowy obrót mięsem waleni został zakazany, ale dla amatorów wielorybiny można jej jeszcze skosztować w wymienionych wyżej krajach (ponoć smakuje jak cielęcina).
* Nadal dozwolone są połowy na własne potrzeby, prowadzone metodami tradycyjnymi – z łodzi lub kajaka (Alaska, Filipiny). Ten sam status ma czasem polowanie przybrzeżne z użyciem małych statków myśliwskich. W miarę odzyskiwania świadomości etnicznej, coraz więcej ludów tubylczych upomina się też o przywrócenie im praw do tradycyjnego polowania na walenie.
A skąd ten post dzisiaj? A bo za kilka dni, 20 lutego jest światowy dzień wielorybów. Czy jakoś tak.