Jest sobie taka wyspa. Mawia się o niej, że to najbardziej odseparowany fragment lądu na ziemi, choć to nie do końca prawda. Tytuł ten odebrała jej podobno jedynie Tristan da Cunha leżąca na Atlantyku.
Wyspa ma bogatą historię, o której wiemy prawie nic. Dość tego, że archeo sprzecza się ze sobą o datę, gdy po raz pierwszy postawili tu nogę homo sapiens (a rozstrzał jest ogromny – od IV po XIII w. n.e. to jeszcze masa legend, które dodają jej kolorytu. Jedna z tez, która łączy ze sobą burzliwe wątki historii zawartych w mitach tej wyspy mówi o dwóch falach migracji. Pierwszej polinezyjskiej i drugiej z Ameryki Południowej. Zderzenie tych dwóch kultur stworzyło ponoć system niewolniczy, gdzie długousi amerykanie rządzili krótkouchymi Polinezyjczykami w sposób tak brutalny, że któregoś razu Ci drudzy wycieli swoich „panów” w pień. Za prawdziwością tej tezy przemawia kilka rzeczy, ale dwie są szczególnie istotne. Raz, że na wyspie odnajdziesz jedynie geny charakterystyczne dla Polinezji i dwa, że kulturowo jest tu nadal wiele Ameryki Południowej. Słodki ziemniak, podania mieszkańców, cechy wyglądu dawnych mieszkańców wnioskowane z posągów – to wszystko wskazuje, że cywilizację przynieśli tu Indianie Ameryki Południowej, choć nie skończyło się to dla nich szczególnie dobrze.
Ciekawym wątkiem jest pismo, które zostało odkryte na wyspie i do dziś pozostaje nieodczytane. Tu kierunek pochodzenia w szalonych latach 30 sugerował pewien Węgier. Zwrócił on uwagę, że pismo to jest wybitnie podobne do tego, które odkryto w ruinach Mohenjo-daro, czyli miasta z III tysiąclecia przed n.e. Fakt, że Polinezyjczycy mają jakąś historię pisana jest o tyle zaskakujący, że nigdzie indziej jako lud nie wykształcili swojego alfabetu i, jak podejrzewają antropolodzy, tą kulturę ktoś im musiał przynieść.
Wyspa ma niesamowitą cechę związaną z obecnością wody, która przeraziła marynarzy wyprawy Jacoba Roggeveena. Twierdzili oni bowiem, że jej mieszkańcy piją wodę morską, co w pewnym sensie jest prawdą. Na wyspie znajdują się jedynie dwa trudno dostępne jeziora oraz jedno źródło, które często zamienia się w bagno. Mieszkańcy wyspy wykuli w skałach szereg niewielkich (maksymalnie 4-litrowych) zbiorników na wodę deszczową. Ilość opadów i tempo parowania pokazują jednak, że cysterny te zapewniały wodę jedynie przez około 40 dni w roku, dlatego mieszkańcy piją głównie wodę brachiczną. To właściwie woda głębinowa wydobywająca się na powierzchnię u brzegów oceanu. Po wykonaniu badań okazało się, że woda ta jest bezpieczna do spożycia oraz jednocześnie – to jedyne jej źródło, które gwarantowało utrzymanie wielotysięcznej populacji. Skąd ona się bierze?
Sama wyspa ma pochodzenie wulkaniczne. Porowate gleby szybko wchłaniają wody opadowe, przez co nie ma tutaj rzek i strumieni. Woda ta spływa w dół by w końcu wydobyć się na powierzchnię dokładnie w miejscu, w którym porowate podziemne skały stykają się z oceanem. Przy odpływach ten rezerwuar oddaje wodę do oceanu i napełnia się gdy pojawia się przypływ. Mieszkańcy zaobserwowali ten proces filtracji by korzystać z niego przez całe wieki. Dzięki temu też nauczyli się tę wodę gromadzić. Świeża woda ma tą cechę, że słabo miesza się z wodą słoną, dlatego w trakcie wypływu powstaje woda brachiczna. Zawiera ona nieco soli, jednak jest jej na tyle mało, że można ją bezpiecznie pić. To zresztą powód dla którego ta wyspa jest chyba jedynym miejscem, gdzie w kompozycji lokalnych potraw nie doświadczysz soli. Woda brachiczna odpowiadała za znaczną część dziennego zapotrzebowania na sól, dlatego mieszkańcy spożywali jej bardzo mało z innych źródeł.
Z tajemnicą dostępności wody wiąże się też druga tajemnica związana z wyspą. To ogromne posągi, które ustawione są twarzami w kierunku ameryki południowej. Znajdują się one tam, gdzie jest łatwy dostęp do wody pitnej. Kto te posągi postawił? Prawdopodobnie nie zrobili tego Polinezyjczycy, gdyż cechy fizyczne zbliżają je właśnie do Indian Ameryki Południowej.
Polinezyjczycy zaliczają się do bardzo tough people w typie wybitny badass. Gdy Holendrzy dopłynęli do wyspy zamieszkiwało ją jakieś 2 tysiące tambylców, którzy byli już wtedy na granicy wyginięcia. Spadek liczby mieszkańców został spowodowany wyczerpaniem naturalnych zasobów wyspy oraz utratą wszystkich drzew. Według podań ustnych w wyniku tego doszło do walk oraz kanibalizmu. Jedna z koncepcji głosi, że populacja mieszkańców była przez wiele lat stabilna, a przyczyną niedostatków żywności i wylesienia był rozwój populacji szczura polinezyjskiego, który żywił się nasionami palm. W pewnym momencie szczury były bardziej skuteczne w ograniczaniu ilości drzew od stada drwali. Razem z drzewami ubywało naturalnych zasobów, którymi można było się wykarmić, więc gdy mieszkańcy skończyli dojadać szczury pozostało im zjadanie się wzajemnie aż do chwili, gdy ten kawałek lądu zamieszkiwało już tylko 110 mieszkańców. To jedna z historii, które przemawiają zresztą w dość wyrazisty sposób za rozwojem nauk powiązanych z łowiectwem oraz prewencyjną regulacją liczebności gatunków czynioną ludzką ręką.
Myślisz, że to koniec tak doświadczonej nacji? No nie całkiem. Mieszkańcy byli eksploatowani przez długie lata przez Chile w charakterze niewolników. Trwało to do czasu, aż zainterweniowali biskupi chilijscy, dzięki czemu zaprzestano wywożenia mieszkańców, a tym, którzy przeżyli niewolę pozwolono wrócić do ziemi ojców. To ostatnie nie było najszczęśliwszym pomysłem, gdyż zawlekli oni na wyspę epidemię grypy. Dopiero po zaprzestaniu porwań populacja mieszkańców wyspy znów zaczęła rosnąć.
Chile podchodziło do wyspy przez całe wieki dość instrumentalnie. Mało tego, że w XIXw wydzierżawiło wyspę brytyjskiemu przedsiębiorstwu pod farmę owczą, to w po kryzysie gospodarczym z 1929r próbowało ją bezskutecznie sprzedać. Pierwszą ofertę w 1930 r. złożono Stanom Zjednoczonym, ale została odrzucona. W latach 1936–1939 rząd Chile proponował sprzedaż wyspy kolejno Wielkiej Brytanii, Japonii i Niemcom, jednak żadne z państw nie widziało w jej posiadaniu istotnej korzyści strategicznej, gdyż była zbyt odległa od innych lądów. Jaka była cena? Ot flotyla okrętów wojennych. Taka tam.. parę pancerników czy coś.
Polinezyjczycy od początku lat 90tych XX wieku wzięli sprawy w swoje ręce. Choć formalnie nadal wyspa jest własnością Chile, to od 2009r prawo osiedlania się zarezerwowano jedynie dla autochtonów oraz ich małżonków i potomków. Na wyspie nie ma też wojska oraz ilość turystów się reglamentuje. Nie ma co się dziwić. Na dziś jej populacja to niecałe 8.000 ludzi.
Ta wyspa to Rapa Nui. Dla świata została odkryta przez wspomnianego Jacoba Roggeveena w niedzielę wielkanocną, 5 kwietnia 1722 przez co otrzymała swą bardziej popularną nazwę Wyspy Wielkanocnej.
Fot. Bjørn Christian Tørrissen, CC BY-SA 3.0 creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0, via Wikimedia Commons