Japonia. Kraj kwitnącej wiśni, surowych ryb serwowanych w tubie z ryżu i glonów oraz facetów w kieckach, którzy publicznie wypruwali sobie flaki gdy okazywało się, że swoim działaniem przekraczali ramy wyznaczone im przez lokalną kulturę. Tak w bardzo dużym uproszczeniu wyglądała kiedyś Japonia. O tym jak to się stało, że ten egzotyczny dla Europejczyków kraj dogonił oraz w końcu prześcignął resztę świata w osiągnięciach technologicznych, większość nie wie nic lub mgliście tłumaczy przywołując tutaj sceny z amerykańskiego kina z Tomem Cruisem w roli głównej. Szlachetni szogunowie oraz rozstrzeliwujące ich kartaczownice gatlinga w wiosennej scenerii. Pełnokrwisty obraz obsypany płatkami kwiatów wiśni na wietrze.
Gdyby tylko historia była tak prosta i refleksyjna jak ta przedstawiana w kinie amerykańskim to postęp już dawno zaprowadziłby nas do miejsc, o których nie śniło się nawet Lemowi. Postęp to jednak nie tylko stały wektor zmian cywilizacyjnych, jakie następują wkoło nas, ale także odwieczna wojna starego z nowym. Tych, którzy pragną rewolucji z tymi, którzy bronią ram pozwalających im utrzymać zrozumiałą dla nich formę relacji społecznych. To, co nazywamy naszą codziennością to wypadkowa tej batalii.
Dziś, patrząc na to jak wygląda codzienność w Japonii, trudno sobie wyobrazić, że ponad 150 lat temu ta była krajem, w którym przekroczenie granicy bez zezwolenia groziło śmiercią niezależnie od kierunku z którego się go przekraczało, a (z nielicznymi wyjątkami dotyczącym głównie Holendrów, Koreańczyków i rdzennych mieszkańców Ainu) cudzoziemcy nie byli widziani tu przez dwieście sześćdziesiąt cztery lata. Japonia zawdzięczała tą izolację szogunowi Tokugawie Iemitsu, który to skutecznie odciął swój kraj od świata.
Światowcom mówimy nie
Ta wrogość do wszystkiego co było obce, wychodowane w rodzinie Tokugawa nie brała się znikąd. O ile przez całe wieki Japonia pozostawała krajem otwartym na kontakty z zamorskimi kupcami i misjonarzami, tak od połowy XVIw statki z Portugalii, Hiszpanii, Holandii i Anglii zaczęły docierać do wysp z taką częstotliwością, że wzbudzały coraz większe zainteresowanie Japończyków resztą świata. Wystarczyła odrobina zacofania w wybranych dziedzinach i już w kulturze dość hermetycznej, jaką wytworzyła między innymi Japonia, zaczęły się szerzyć obce jej zainteresowania, styl życia, wiedza oraz towary. Szerzyła się tez zupełnie obca i niezrozumiała dla Japończyków religia, która chyba w największym stopniu, przez obcą Japończykom moralność, wywierała największy wpływ na ich styl życia.
Ta powolna, pełzająca sobie swobodnie po kraju rewolucja trwałaby by pewnie jeszcze długo, gdyby nie ambicje korony hiszpańskiej, która podbiła pobliskie Filipiny budząc zaniepokojenie u władców Japonii. Bezpośrednia ingerencja kolejnego plemienia Europejczyków we własną strefę oddziaływania było wodą na młyn dla konserwatystów, obawiających się jednocześnie braku lojalności przechodzących na chrześcijaństwo członków japońskich elit. Wątpliwości potęgował dodatkowo fakt czysto obyczajowy – Tokugawa Iemitsu praktykował tradycję Shudo – homoseksualizm o podłożu kulturowym, którego podobne emanacje Europejczycy pamiętali jeszcze ze starożytnej Grecji. Shudo w tym czasie było bardzo powszechne w kaście wojowników i wynikało z zasad prowadzenia praktyki przez starszego mistrza dla młodych i aspirujących samurajów. Chrześcijaństwo miało określony stosunek do stosunków jednopłciowych od zarania dziejów. Nie inaczej z powyższym było też w XVIIw, więc na temat głowy rodu Tokugawa w tym czasie zapewne mówiło się dużo i niekoniecznie pochlebnie.
Iemitsu nie był pierwszym, choć w całym garniturze postaci historycznych, zdecydowanie najskuteczniejszym przeciwnikiem szerzącej się zmiany kulturowej. Do walki z powyższą zmiana podchodził też metodycznie, dlatego też przez jakiś czas przesuwał granice prześladowania tych obcych Japonii kulturowo wpływów. Szybko zrozumiał też, że całość „zgniłego zachodu” nie ma w jego ojczyźnie aż tak silnych fundamentów, by nie można ich było skutecznie podważyć oraz wytrzeć. Z początku prześladowania polegały jedynie na wydalaniu kupców i misjonarzy. Później pojawiły się przydrożone krzyże na których kończyli swoje życie główni katoliccy głosiciele. Pod koniec Iemitsu ograniczył drastycznie handel z Japonią doprowadzając do sytuacji, w której, w ciągu roku, tylko jeden holenderski statek miał prawo przybijać do jej brzegów. To działanie doprowadziło w 1635r do wydania edyktu o zamknięciu kraju, który spowodował pełną izolację Japonii. Tym edyktem, prócz powyżej spisanych zasad, negatywnego stosunku do katolicyzmu oraz skatalogowania hojnych nagród dla donosicieli na powyższych wprowadzono też zasadę fumi-e. To metoda badania stosunku do wiary katolickiej, której mieli być poddawani wszyscy członkowie załóg statków przybywających do Japonii polegająca na deptaniu wizerunków Jezusa i Maryji. Tyle wystarczyło, by Japonia stała się czarną dziurą na mapach wschodniego Pacyfiku na ponad 200 lat konserwując wszystkie kulturowe osiągnięcia i patologie Japonii.
Nieśmiały wiek XIX
Przez długie lata w odizolowanej Japonii wiśnie nieustająco sypały się kwieciem i z pozoru niewiele ulegało zmianie. W chwili gdy George Pollard Jr. przygotowywał swój statek wielorybniczy Essex, którego historia niebawem miała dostarczyć fabuły dla „Mobby Dick” Mellvile’owi, w Japonii władzę sprawował Ieyoshi, drugi syn 11 szoguna Ienari Tokugawy, który był dalekim potomkiem Iemitsu. Choć został szogunem jeszcze za życia swojego ojca, który zmęczony rządami przyznał sobie tytuł szoguna emeritusa, w pełni rozwinął skrzydła dopiero po jego po śmierci. Ojciec zapewne obawiał się zbyt daleko posuniętych zmian za swojego życia i wszelkie ruchy związane z odnawianiem kraju torpedował. Ieyoshi miał przed sobą faktycznie ogromne zmiany, bo musiał zreorganizować większość państwa. Wielki Głód Tenpo w latach 1832-36 wymusił na Tokugawach reformy, których celem stała się oszczędność, prostota i dyscyplina – kamienie węgielne wczesnego okresu Edo. Przyniosło to także zakazy prowadzenia większości form rozrywki i pokazów bogactwa, które w ocenie szogunatu prowadziły do zepsucia moralnego. Co zaskakujące przeciwko tym zmianom występowali przede wszystkim plebejusze. którzy umęczeni biedą próbowali odnajdywać resztki radości z życia właśnie w tych aktywnościach. Nie ma też powodów, by się temu jakoś szczególnie dziwić – prościej odmawiać sobie poszukiwania przyjemności z pełnym brzuchem.
To pęknięcie w monolitycznym podejściu Japonii do kontaktów zewnętrznych uwydatniło się bardzo już w rok po wprowadzeniu nowych reform. Do wysp Japońskich przybył nieproszony gość – amerykański statek. Morrison był statkiem handlowym w misji, która miała połączyć dobre serce zachodu z udanym interesem. Dowodzący nim kapitan Charles W. King spotkał w Makau siedmiu japońskich rozbitków. Ponieważ prowadził misję handlową doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi spróbować podrzucić dopiero co poznanych chłopaków z egzotycznego kraju do domu. Kultura zachodu od zarania dziejów wyznawała dogmat mówiący o tym, że ratowanie ludzkiego życia to rzecz piękna i wymagająca oklasków. King był przekonany, że wpływając do portu Japonii jako „zbawca dzielnych rybaków” być może uda mu się zaskarbić wystarczająco dużo sympatii, by pohandlować, zbudować jakieś kontakty na przyszłość albo nawet zostawić na miejscu kilku chrześcijańskich misjonarzy, którzy przypadkiem znajdowali się na pokładzie.
Japonia w owym czasie dla marynarzy z reszty świata była wielką terra incognita, dlatego King nie miał też żadnych wytycznych by wiedzieć jak się zachować. Dopływając w lipcu 1837r polecił, by SS Morrison na znak pokojowych zamiarów wpływając do Uraga leżącego u wejścia do zatoki Edo pozostawał rozbrojony i niegroźny. Polecił, by marynarze byli schludnie ubrani, a statek robił wrażenie niegroźnego i bezbronnego. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy chwilę po wejściu do zatoki powitały go liczne salwy armatnie. King niestety nie miał prawa wiedzieć o tym, że na bazie rozkazu szoguna samurajowie byli zobligowani do tego, by strzelać z dział do wszystkich przepływających jednostek. Z rozkazu wyłączone były jedynie te jednostki, które wywieszają flagę Holandii. Widząc obcą banderę Japończycy nie zastanawiali się zbyt długo i rozpoczęli ostrzał jednostki. Zdarzenie musiało być dla nich na tyle wyjątkowe i zaskakujące, że ostrzał rozpoczęli zanim Morrison znalazł się w ich zasięgu. King miał jednak przekonanie, że misja dostarczenia rozbitków do domu jest ważna dla obu stron, więc nawet nie zakładał, by można było się wycofać. Wyliczył szybko maksymalny zasięg artylerii przybrzeżnej i zakotwiczył w miejscu, gdzie mógł podziwiać z bezpiecznej odległości wzburzane kolejnym pociskami fontanny wody oraz Japończyków wykrzykujących siarczyste obelgi w swoim egzotycznym języku.
King musiał być wyjątkowo zdziwiony, gdy pod wieczór do SS Morrison małymi łodziami dopłynęli rybacy, którzy po wejściu na jego pokład okazali się też wyjątkowo dla niego przyjaźni – przynieśli sake i ciasteczka rozkręcając imprezę trwającą do późnej nocy. Marynarze obcej floty nie byli dla rybaków, mijających ich na morzach, szczególnie obcy. O ile same kontakty nie były może dość zażyłe, to w całej Japonii to najprawdopodobniej rybacy byli jedynymi światowcami oswojonymi z widokiem obcych im kulturowo ludzi. Samurajom ta integracja ludzi morza była oczywiście i wyjątkowo nie w smak, więc o świcie podciągnęli armaty na wybrzeże rozpoczynając ponownie ostrzał w kierunku statku. Na domiar złego setki małych łodzi, każda z małym działkiem z przodu, wypłynęły na wody zatoki otaczając i ostrzeliwując statek. King nie wiele myśląc wydał rozkaz by podnieść żagle i obrać kurs na Kagoszimę. Tam spotkanie wyglądało podobnie, choć jego efekty były już zdecydowanie bardziej wymierne. King miał w końcu okazję spotkać się z kilkoma urzędnikami oraz przekazać im dwóch rozbitków. Tu nastąpił kolejny kulturowy zgrzyt – zamiast radości rybacy zostali potraktowani jak trędowaci i natychmiast trafili do więzienia. Zamiast wdzięczności w stosunku do Kinga wszyscy prezentowali otwartą wrogość, a tak przynajmniej interpretował ją wspomniany, przyzwyczajony do zasad kulturowych anglosasów. Skórę całej załodze najprawdopodobniej ponownie uratował rybak, który ostrzegł ich, by natychmiast odpłynęli nie oglądając się za siebie. Gdy statek podnosił żagle, Japończycy otworzyli ogień z armat, które w nocy przesunęli w pobliże statku. King po tak hucznym przyjęciu postanowił nie ryzykować trzeci raz i porzucić misję. Wraz z pozostałymi rozbitkami wrócił do Kantonu.
Oburzony odpowiedzią Japończyków King, po powrocie do Stanów Zjednoczonych w 1839 roku napisał książkę o swojej przygodzie. W niej wyjaśnił, że flaga amerykańska została podziurawiona przez obcy rząd i że kolejne kontakty z Japonią „lepiej byłoby pozostawić silniejszym i mądrzejszym działaniom rządu amerykańskiego”.
Pan Biddle i Ministerstwo Głupich Kroków
Jak się okazało pióro bywa ostrzejsze od miecza, bo faktycznie książka Kinga o jego japońskiej przygodzie doprowadziła do tego, że w 1845 roku Kongres Stanów Zjednoczonych przedstawił rezolucję, aby Japonię otworzyć na handel siłą. Chociaż wspomniana rezolucja nigdy nie została przyjęta, rząd Stanów Zjednoczonych zauważył jednak narastający problem. Podjął też decyzję by wysłać do Japonii ekspedycję pod dowództwem komandora Jamesa Biddle’a z dwoma ciężko uzbrojonymi statkami. Ta miała nakłonić Japonię do negocjacji traktatu handlowego. Amerykanie przygotowali dwa okręty wojenne USS Columbus oraz USS Vincannes i 20 lipca 1846r stanęli podobnie do Charlesa W. Kinga w zatoce Uraga przy ujściu rzeki Edo.
Wyprawą dowodził doświadczony, choć i dość zasadniczy komandor Biddle. Ten, stosując się do wszelkich zasad zachodniej etykiety, na miejscu przedstawił prośbę, aby Japonia zgodziła się na traktat podobny do tego, który właśnie wynegocjowano z Chinami. Japończycy myśleli nad ofertą przez kilka dni, po czym zaprosili Biddle’a na własny statek, aby przekazać mu oficjalną odpowiedź szogunatu Tokugawa. Biddle nierozumiejący zasad lokalnej kultury oraz z pewnością świadomy zagrożeń wyolbrzymianych w książce Kinga wzbraniał się przed opuszczaniem swojego statku flagowego. Nie mieściło się to też w jego głowie, by w ten sposób prowadzić negocjacje. Gdy w końcu zgodził się na wizytę, w trakcie wejścia na pokład japońskiego statku zrobił to jak na komandora marynarki Stanów Zjednoczonych przystało. Sęk w tym, że kultura japońska rządziła się swoimi prawami, w których nie zachowanie określonych konwenansów obcych anglosasom było uznawane za obrazę. Biddle napomniany przez jednego ze stróżujących samurajów nie zrozumiał instrukcji, w związku z czym wspomniany go odepchnął dobywając miecza. Biddle po takim przyjąciu niewiele myśląc wycofał się na swój okręt flagowy kończąc to pierwsze od lat oficjalne międzypaństwowe spotkanie z krajem kwitnącej wiśni. Choć Japońscy urzędnicy w kolejnym dniu przeprosili za powyższą wpadkę, musieli jednak przekazać odpowiedź szogunatu, która była bardzo jasna – Japonia podtrzymała zakaz wszelkiego handlu i komunikacji z obcymi narodami dopuszczając do siebie jedynie Holendrów. To oni zgodnie z nakazem Iemitsu mieli całkowity monopol na dostarczanie do Japonii informacji o świecie.
Pozycja Holendrów w kontaktach z Japonią to bardzo ciekawa karta tej historii. Rangaku, bo tak nazywana była „holenderska nauka”, oznaczało studia zachodniej wiedzy w języku holenderskim. Z doświadczenia Japończyków wiedza zachodnia, choć zaskakująca i ciekawa, mogła być groźna dla istnienia ich świata, dlatego też poznawanie jej traktowano trochę jak prowadzenie laboratorium broni biologicznej i chemicznej w jednym. Ogół wiedzy przejmowany był przez Japończyków w kontakcie z holenderską faktorią na sztucznej wyspie Dejima w zatoce Nagasaki. Z dala od własnych obywateli by nie skazić ich umysłu. Poznawaniem jej także zajmowali się jedynie wybrani i zaufani dla szogunatu obywatele. Trzeba tu przyznać, że choć metoda może budzić opory, to dzięki niej Japończycy całkiem dobrze poznali i przyswoili sobie zachodnią technikę, w tym medycynę, astronomię, matematykę, botanikę, fizykę, chemię, geografię czy w końcu zasady wojskowości. Do Japonii tą drogą trafiały także różnego rodzaju dobra materialne, w tym towary i uzbrojenie. Jedyną wadą, jaką można wskazać był fakt, że to co Japończycy dowiadywali się oraz myśleli o świecie wynikało z filtra narzuconego przez Holendrów. Ci czerpiąc całymi garściami z tych monopolistycznych relacji nie wypuściliby przecież z rąk złotej kury, jaką jawiła im się kultura Japońska.
Rangaku dziś można podawać jako najlepszy przykład tego jak bardzo izolowana w tym okresie była Japonia. Wiedząc o zasadach w jakich te kontakty funkcjonowały można przyjąć, że wszyscy, którzy mierzyli się z tą oficjalną wizytą Biddle’a odetchnęli też z ulgą gdy dostrzegli, że po nieudanych negocjacjach ten podnosi żagle i obiera kurs powrotny na USA. Z uwagi na racjonowanie informacji przez Holendrów o świecie zapewne nikt nie zdawał sobie też z tego sprawy, że ten ulega dramatycznym zmianom i to dość subtelne pukanie do ich drzwi przez amerykanów nie było ostatnim.
W 1852r, czyli ponad trzydzieści lat po historii prawdziwego Moby Dicka i kilkanaście po wizycie komandora Biddle’a, po drugiej stronie Pacyfiku sprawa Japonii była nadal żywa. W końcu amerykański prezydent Millard Fillmore podjął decyzję, by bez względu na koszty wymusić otwarcie japońskich portów dla handlu amerykańskiego. Decyzja z perspektywy amerykanów była jak najbardziej zrozumiała, bo handel pomiędzy USA a Chinami stale wzrastał, a jego szlaki wiodły przecież w bezpośrednim otoczeniu Japonii. Rosła też obecność amerykańskich rybaków, w tym w szczególności wielorybników, na wodach sąsiadujących z Japonią. Rozwój maszyn parowych, rosnąca monopolizacja potencjalnych stacji węglowych przez Europę oraz historie rozbitków, którzy w znamienitej większości kończyli jako niewolnicy lub (zdecydowanie częściej) byli ścinani na miejscu, tylko potwierdzały tezę, że rezolucja kongresu USA by ten wypalony żelazem kawałek mapy odtworzyć i dać go na powrót światu była jak najbardziej trafiona. Jednak jak to zrobić? Prezydent Fillmore podjął decyzję, by rozpocząć negocjacje od dyskusji o czymś co wydawało się bezspornie normatywem społecznym – bezpiecznym powrocie rozbitków i ustaleniu zasad współżycia dla marynarek obu krajów. W XIX wieku dyplomację prowadziło się wedle innych zasad niż tych znanych nam z obecnych obrad ONZ, dlatego prezydent nie miał specjalnych oporów by swojemu najlepszemu człowiekowi wydać zalecenie, by w razie potrzeby posunął się do dyplomacji kanonierek.
Do trzech razy sztuka
Dowódca trzeciej już amerykańskiej wyprawy do wybrzeży Japonii został komandor Matthew Perry, który do wykonania zadania otrzymał cztery nowoczesne okręty wojenne. Perry doskonale zdawał sobie sprawę z przebiegu wizyty Biddle’a i starał się zrobić wszystko, by nie być potraktowanym w ten sam sposób. Dziś ciężko jednoznacznie powiedzieć, czy Perry zdawał sobie sprawę z faktu, że jego misja prócz otwarcia szlaków niesie ze sobą chęć narzucenia dobrodziejstw zachodniej cywilizacji i religii chrześcijańskiej na to, co zarówno Amerykanie jak i Europejczycy postrzegali jako zacofane narody azjatyckie. O misji w świecie zrobiło się jednak tak głośno, że Holendrzy, którzy mieli monopol na kontakty z Japonią oraz czerpiący z powyższego kolosalne zyski ostrzegli szogunat Tokugawów o misji komandora przedstawiając oczywiście Amerykanów w jak najgorszych barwach. Wcześniej uzyskana informacja o zbliżającej się flocie pozwoliła Japończykom przeprowadzić poważną debatę wewnętrzną o tym, jak najlepiej zareagować na zbliżającą się wizytę, by już po odprawieniu Perrego móc usiąść w powłóczystym kimono z rolką sushi w dłoni pod kwitnącą wiśnia i powtórzyć zdanie przeczytane kiedyś tam w holenderskich materiałach „nihili novi sub sole”. Ale Japonia miała w tym czasie też i inne problemy.
W kraju wrzało. Reformy Ieyoshiego, wprowadzone w wyniku Wielkiego Głodu Tenpo, bazujące na prostym stylu życia oraz ograniczenie form rozrywki rwało fundamenty państwa. Na domiar złego zwarta do teraz fasada składająca się z feudalnych Daimo zaczęła się kruszyć zaraz po tym, gdy Tokugawowie w celu wzmocnienia swojej pozycji wprowadzili głębokie zmiany administracyjne. Uzyskując kontrolę nad Edo i Osaką doprowadzili do tego, że daimyo wszystkich rang i poziomu dochodów zaczęli otwarcie występować przeciwko Tokugawom. W efekcie pożar zamku Edo w 1844r doprowadził do ogromnych zmian personalnych i zawalenia się misternie utkanej struktury hierarchicznej. Japonia stawała się, przynajmniej pozornie, otwarta na zmiany, choć Matthew Perry nie miał prawa o tym wiedzieć.
Szlak amerykańskiej ekspedycji rozpoczął się 23 listopada 1852r w Norfolk w stanie Wirginia. Matthew Perry na swój okręt flagowy wybrał wybrał fregatę parową Missisipi z napędem łopatkowym, której towarzyszył jeszcze dwie kanonierki. Pierwszym z portów do których zawinął była Madera. Potem jego flota zawijała jeszcze do portów na wyspie Świętej Heleny, Kapsztadu, Maruitiusa, Cejlonu, Singapuru oraz Makao i Hongkongu. W ostatnim z portów Perry spotkał się z sinologiem Samuelem Wellsem Williamsem, który dostarczył chińskie tłumaczenia jego oficjalnych listów. Stąd udał się do Szanghaju na spotkanie z z Antonem L.C. Portmanem, dyplomatą amerykańskim urodzonym w Holandii, który przetłumaczył jego listy na drugi zrozumiały dla Japończyków język holenderski.
Wizyta w Szanghaju miała jeszcze jeden powód. Tu Perry zmienił swój okręt flagowy dołączając do flotylli USS Susquehanna – nowiutką fregatę parową z bocznym kołem będącą dumą amerykańskiego East India Squadron. Perry zdawał sobie doskonale sprawę z zacofania Japończyków i przykładał ogromną wagę do tego, by zderzenie cywilizacji było tym bardziej porażające dla wyspiarzy. Wiedział także, że Japonia zbudowana była na kulturze hierarchicznej – trwałej jedynie wtedy, gdy jego fundamenty pozostają niewzruszone. Jeżeli jego wizyta byłaby w stanie wzbudzić podziw lub strach wśród zwykłych ludzi, którzy nie spotkali się z dostępną amerykanom technologią, to zmiany mogły być prostsze i szybsze.
Dyplomacja kanonierek
Pojęcie dyplomacji kanonierek weszło na stałe do historii świata. W stosunkach międzynarodowych Stany Zjednoczone upatrywały w niej sposobu realizacji celów swojej polityki zagranicznej. Metoda ta polegała na otwartej demonstracji przeważającej potęgi wojskowej. Roosevelt określał ją jako „metodę inteligentnego planowania i zdecydowanych działań odpowiednio wyprzedzających ewentualne kryzysy”. Czy metoda ta była skuteczna? Och tak.. w przypadku chwiejących się feudalnych reżimów nawet bardzo.
Dla lokalnej ludności przypłynięcie na początku lipca 1853r do zatoki Edo czterech dużych „czarnych statków”, które pluły smolistym dymem z silników parowych musiało być doznaniem przerażającym. Statki, które dostrzegli na wodzie nie potrzebowały wiatru, by pływać. Zbudowane były w dużej części ze stali chroniącej je przed draśnięciami zacofanej artylerii. To uczucie nie pojawiło się jedynie wśród plebsu, ale dotknęło również przywódców, którzy obserwując okręty w zatoce zrozumieli jak daleko w tyle pod względem technologicznym pozostali. Nie mniej przerażający dla Japończyków byli też sami marynarze, którzy na nich przypłynęli – niebieskoocy, często blondyni lub rudzi. Dla Japończyków zamkniętych na świat przez ponad 200 lat zderzenie z tak odmiennymi homo sapiens było zderzeniem z kosmitami. Co gorsza kosmitami wyraźnie przewyższającymi ich technologicznie.
Perry bez zastanowienia nakazał swoim statkom przepłynąć obok japońskich linii. Ponieważ zobaczył odbijające od brzegu łodzie strażnicze, które przegoniły kilkadziesiąt lat wcześniej SS Morrison nakazał oddać oddać salut honorowy. Cztery okręty skierowały swoje działa na miasto i oddały salwę burtową z 73 armat. Oczywiście żadna z nich nie dokonała zniszczeń w mieście (wszak salut honorowy oddaje się bez uczestnictwa pocisku), ale huk i wielkość tej salwy przy stosunkowo skromnych i zacofanych działach japońskich był dla osób na wybrzeżu przerażający. W dokumentach historycznych można doczytać, że salwa na powitanie była formą świętowania amerykańskiego Dzień Niepodległości, ale po prawdzie Perry wpłynął do portu kilka dni po 4 lipca i to teoria dość naciągana bardziej na potrzebę chwili. Powód tej salwy honorowej był zdecydowanie bardziej prozaiczny i przyziemny niż faktyczna chęć uczczenia święta narodowego. Perry miał świadomość tego, że jest bardzo uważnie obserwowany, dlatego przez cały czas starał się prezentować swoją przewagę. Salwa honorowa oddana została przez działa Paixhans. Ten nowy i dla Japończyków wynalazek to szczytowe osiągnięcie tamtych czasów. Paixhans to pierwsze działa, które nie tylko operowały na płaskiej trajektorii ale również miotały ładunki, które po spenetrowaniu drewnianego kadłuba eksplodowały wewnątrz statku czyniąc gigantyczne spustoszenia po równo wśród załogi jak i samej konstrukcji okrętu. Informacje o dokonaniach Henri-Joseph Paixhans’a oraz demonstracyjnym zniszczeniu przez niego dwupokładowego Pacificateur w 1824 r z pewnością trafiły do Japonii, bo były szeroko opisywane w tym także w „Experiences faites sur une arme nouvelle”. Ich ogromną przewagą nad znaną Japończykom artylerią były zapalniki, które detonowały ładunek miotający dopiero w chwili, gdy ugrzęzły w drewnianym kadłubie. Samo posiadanie takiej siły ognia było z pewnością poruszające dla zacofanego wojska japońskiego.
Choć amerykańskie statki szybko zostały otoczone przez japońskie łodzie strażnicze, to te nie stanowiły praktycznie żadnego zagrożenia dla amerykańskich okrętów. Perry miał świadomość, że jedyna szansa, by Japończycy zagrozili jego statkom polegała na możliwości dokonania abordażu więc nakazał, by wszelkie próby wejścia na pokład zostały stanowczo odparte. Ponieważ żadna z metod komunikacji stosowanych przez Japończyków unoszących się na wodzie nie działała, a Perry rozgościł się w zatoce na dobre jedna z łodzi japońskich wywiesiła w końcu napis w języku francuskim, nakazujący by flota amerykańska natychmiast odpłynęła. Perry wiedział o tym doskonale, że autorytarnie rządzona Japonia będzie skłonna do rozmowy jedynie z silnym partnerem, dlatego też uznał, że machanie napisami przy burcie ich statków to nieodpowiednia dla ich kręgu kulturowego dyplomacja.
Dzień później do burty Susquehanna dobił statek z negocjatorem Nakajimą Saburosuke oraz tłumaczem Horim Tatsunosuke, ale amerykanie odmówili im wejście na pokład. Gdy po jakimś czasie negocjacji i próby porozumienia się w końcu wpuszczono ich na pokład, na usilne próby wyjaśniania zakazu wpływania do ich portów obcych statków delegacja otrzymała wiadomość, którą Perry przekazał przez swoich oficerów. Ci wyjaśnili, że ich komandor ma przy sobie list od prezydenta Stanów Zjednoczonych i będzie rozmawiał jedynie z urzędnikami o odpowiedniej pozycji i autorytecie (tu możesz podejrzeć jego treść). Cóż było czynić? Panowie zabrali się na ląd by przekazać wiadomość przełożonym.
10 lipca na Susquehannę przypłynął Kayama Eizaemon, który miał odegrać rolę władającego prowincją. W rzeczywistości włodarzem tego portu był Ido Hiromichi, ale ten pozostał w Pałacu. Perry zapewne o tym nie wiedział, ale i tak uznał, że szarża lokalnego watażki jest nadal zbyt niska, by miał go oficjalnie przyjmować. Na spotkanie z nim wysłał więc kapitana swojego okrętu flagowego. Ten od Kayamy dowiedział się, że flotylla powinna udać się do Nagasaki – jedynego podówczas portu wyznaczonego do wszelkich kontaktów zagranicznych. Jakież musiało być zdziwienie Kayamy, gdy usłyszał w odpowiedzi, że jeżeli na pokładzie jego statku nie pojawi się odpowiedni urzędnik, aby odebrać wspomniany list, komandor Perry wyląduje z oddziałami na brzegu i pomaszeruje na Edo, aby mu osobiście dostarczyć przesyłkę. Sytuacja była patowa, dlatego Kayama poprosił o trzy dni w celu udzielenia odpowiedzi. Gdy wspomniany wrócił do swojego Pana, Ido Hiromichi, ten niewiele myśląc wysłał raport do szoguna informując, że jego obrona jest całkowicie niewystarczająca, by odeprzeć Amerykanów siłą i prosi o decyzję. Wiedział też zapewne, że wizja żołnierzy, odmiennych kulturowo, uzbrojonych po zęby oraz maszerujących przez wsie i miasta Japonii była sumą wszystkich strachów całej dynastii Tokugawa i sam fakt takiej obecności zaangażuje włodarzy do wsparcia jego wysiłków.
Informacja o postawionym ultimatum trafiła do kręgu rządzących Japonią w najgorszym z możliwych momentów. Szogun Tokugawa Ieyoshi był sparaliżowany w wyniku udaru cieplnego jaki przeszedł kilka dni przed przybyciem Perrego. W kręgach rządzących panowało niezdecydowanie, jak poradzić sobie z bezprecedensowym zagrożeniem dla stolicy kraju. W końcu 11 lipca starszy zgromadzenia Abe Masahiro zadecydował uznając, że kupienie czasu poprzez przyjęcie listu od Amerykanów nie będzie stanowiło naruszenia suwerenności Japonii. Perry został oficjalnie poproszony o przeniesienie swojej floty nieco na południowy zachód w okolicę plaży w dzisiejszej Yokosuce, gdzie pozwolono mu również wylądować. Dzięki temu 14 lipca Perry przełamał ponad 200 letnią tradycję izolacji Japonii schodząc na ląd. Zrobił to zresztą z należną sobie pompą. Na brzegu po oddaniu salutu z 13 dział wylądowało paradnie 250 marynarzy i marines. Paradnie, bo Amerykanie zaprezentowali broń, a zespół zagrał „Hail Columbia”. List prezydenta Fillmore’a został formalnie przyjęty przez hatamoto Todę „Izu-no-kami” Ujiyoshi i Ido „Iwami-no-kami” Hiromichi. Eskadra Perry’ego ostatecznie odbiła od lądu 17 lipca w kierunku chińskiego wybrzeża, obiecując wrócić w ciągu roku po odpowiedź.
Cisza po burzy
Trudno wyobrazić sobie dzisiaj jak musiała wyglądać debata po odpłynięciu Perry’ego o tym, jak zareagować na domniemane groźby Amerykanów. Szogun Tokugawa Ieyoshi zmarł kilka dni po tym jak flotylla Perry’ego odbiła od brzegów Japonii. Jego następcą został jego chorowity młodszy syn, Tokugawa Iesada, którego decyzje nie byłyby honorowane przez resztę. Administracja pozostała więc w rękach Rady Starszych (rōjū) kierowanej przez Abe Masahiro. Abe był praktykiem oraz miał trzeźwy osąd sytuacji. Wiedział, że Japonia nie była w stanie oprzeć się amerykańskim żądaniom przy użyciu siły militarnej, ale jednocześnie miał wystarczająco dużo instynktu samozachowawczego by nie podejmować rewolucyjnych działań na własną rękę w tak wyjątkowej sytuacji. Próbując uzasadnić każdą podjętą decyzję, Abe przepytał wszystkich daimyō o ich opinie, co samo w sobie było już precedensem. Był to pierwszy raz, gdy panujący szogunat Tokugawa pozwolił, by podejmowanie decyzji stało się w pewnym sensie przedmiotem debaty publicznej. Sam fakt tego przejawu upośledzonej demokracji był już zapowiedzią zbliżających się zmian, choć jak się okazało ta przyspieszona nauka standardów zachodnich także była dla Japończyków trudna. Wyniki głosownia nie dostarczyły odpowiedzi – z głosujących 61 członków rady 19 było za przyjęciem żądań amerykańskich, a 19 było przeciwnych. Pozostałych 14 udzieliło niejasnych odpowiedzi wyrażających zaniepokojenie możliwą wojną, 7 sugerowało tymczasowe ustępstwa, a 2 przekazało, że zgodzą się na to, co zostanie postanowione przez resztę. To, w czym wszyscy byli zgodni dotyczyło podjęcia natychmiastowych kroków w celu wzmocnienia obrony wybrzeża Japonii. Fortyfikacje zostały pospiesznie zbudowane w pobliżu dzisiejszej Odaiby, aby chronić Edo przed kolejnym najazdem amerykańskiej marynarki wojennej.
Druga wizyta Perrego
Wieść o dokonaniach Perrego rozeszła się po świecie lotem błyskawicy. Choć Perry obiecał Japończykom powrót za rok, wkrótce po odpłynięciu dowiedział się jak wielką siłę ma wieść o własnych zamierzeniach. Japonia stała się celem większości mocarstw upatrujących swojej przyszłości na morzu. Jako pierwszy po Perrym do Japonii dotarł rosyjski wiceadmirał Jewfimij Putiatin, który w trakcie rejsu odwiedził Nagasaki. Nastąpiło to wkrótce po tym, gdy Perry opuścił Zatokę Edo po miesięcznych próbach zmuszenia Japończyków do podpisania traktatu. Co gorsza Brytyjczycy i Francuzi podjęli decyzję, że zamierzają towarzyszyć jego flocie w trakcie wiosennego rejsu do Japonii. Ich zainteresowanie było związane z obawą, by Amerykanie nie uzyskali żadnych wyłącznych przywilejów. Perry miał świadomość tego, że kości zostały rzucone i od teraz czas gra już tylko na jego niekorzyść. Odczekanie deklarowanego czasu pozwoli zorganizować się pozostałym krajom aspirującym do nawiązania stosunków z Japonią i choć ta zostanie otwarta na kontakty, jego misja nie przyniesie żadnych wymiernych skutków dla samych Stanów Zjednoczonych. Perry podjął jedyną słuszną decyzję i powrócił na wybrzeże Japonii w dniu 13 lutego 1854 z flotyllą składającą się z ośmiu statków oraz 1600 mężczyzn, którą 19 marca uzupełnił jeszcze statek zaopatrzeniowy wypełniony węglem, zapasami i amunicją.
Na lądzie, Japońskie doświadczenia z demokracją postępowały coraz lepiej. Jeszcze przed powrotem Perry’ego szogunat Tokugawa zdecydował się przyjąć praktycznie wszystkie żądania zawarte w liście prezydenta Fillmore’a. Zmiana jaką niosły te żądania były dla Japonii rewolucyjne, dlatego też negocjatorzy tygodniami zwlekali z rozpoczęciem serii spotkań na miejscu. Gdy Perry nalegał na rozmowy z znanym już sobie Edo, Japończycy oferowali inne lokalizacje. Impas trwał do czasu, gdy Perry w końcu stracił panowanie nad sobą i zagroził, że w ciągu 20 dni sprowadzi do wybrzeży kraju kwitnącej wiśni 100 okrętów. Był to oczywisty blef, gdyż liczba ta znacznie przekraczała całą ówczesna wielkość amerykańskiej marynarki wojennej, ale Japończycy nie mieli prawa o tym wiedzieć. Obie strony ostatecznie poszły na kompromis w sprawie rozmów, które rozpoczęły się w maleńkiej wiosce Jokohama, gdzie na potrzeby negocjacji wzniesiono specjalnie zbudowaną halę. Perry nie zaniedbywał wizualnej oprawy swojej wizyty, dlatego lądując tam 8 marca z 500 marynarzami i marines na 27 łodziach zabrał ze sobą trzy zespoły, które w trakcie lądowania grały „The Star-Spangled Banner”.
Dziś, gdy mówimy o negocjacjach przed oczami mamy zazwyczaj ubranych w garnitury ludzi, opitych kawą, pachnących lepszymi perfumami, którym asystują długonogie sekretarki oraz armia prawników tracąca tygodnie na ustalenie pozycji przecinka w umowie. W czasach Perrego trzytygodniowe negocjacje wyglądały odrobinę inaczej. Towarzyszył im szereg dyplomatycznych gestów, takie jak wymiana darów państwowych. Amerykanie obdarowali Japończyków miniaturową lokomotywą parową, aparatem telegraficznym, różnymi narzędziami rolniczymi i bronią strzelecką, a także stoma galonami whisky, zegarami, piecami i książkami o Stanach Zjednoczonych. Japończycy odpowiedzieli na to pokrytymi złotem meblami i pudłami, ozdobami z brązu, jedwabnymi i brokatowymi ubraniami, porcelanowymi kielichami, a po poznaniu osobistego hobby Perry’ego – pokaźną kolekcją muszelek. W trakcie negocjacji odbywały się też pokazy kulturalne – amerykańscy marynarze na pokładzie Powhatan wystawiali pokaz minstreli, podczas gdy wielu wysokiej rangi zapaśników sumo dokonywało wyczynów siłowych i organizowało pokazowe pojedynki.
Ostatecznie, 31 marca, Perry podpisał Konwencję z Kanagawy, która nie tylko otworzyła porty Shimoda i Hakodate dla amerykańskich statków, ale przewidywała także opiekę nad rozbitkami i utworzenie konsulatu amerykańskiego w Shimoda. Traktat został podpisany po stronie japońskiej przez Hayashi Akira, z czym wiąże się pewne niezrozumienie. Perry podpisując kontrakt jako amerykański pełnomocnik błędnie wierzył, że porozumienie zostało zawarte z przedstawicielami imperialnymi, nie rozumiejąc prawdziwej pozycji szoguna, który pozostawał de facto władcą Japonii. Impakt tej wizyty był jednak tak wielki, że samo porozumienie stało się katalizatorem wielkich zmian w Japonii. W rezultacie tego porozumienia kraj kwitnącej wiśni dogonił cywilzacyjne osiągnięcia reszty świata, choć też pojawiające się w jego wyniku dążenie do modernizacji doprowadziło do gigantycznej zapaści w japońskim społeczeństwie. Czarne statki Perry’ego, które tak przeraziły zacofane społeczeństwo, stały się bezpośrednią przyczyną ostatecznego obalenia szogunatu Tokugawa i przywrócenia władzy cesarza.
Perry w kulturze USA i Japonii.
Choć Perry był człowiekiem o wysokim autorytecie, darzonym szacunkiem oraz uznawanym za świetnie ułożonego oficera (a tak przynajmniej opisuje go większość literatury), to Japończycy przedstawiali go na swoich drzeworytach jako karykaturalnego goblina – z opadającymi, szerokimi oczami oraz wydłużonym nosem i twarzą. W niektórych przypadkach jego rysy są przesadzone do tego stopnia, że wydaje się demoniczny niczym postacie z ich mitologii. Można w tych obrazach odnaleźć nawet echa mitu stereotypowego „niebieskookiego, włochatego barbarzyńcy” gdzie niebieski jest umiejscowiony w białkach oczu, a nie tęczówce. Grafiki te dzisiaj są czymś więcej niż tylko unikalnymi interpretacjami artystów. Pokazują jak bardzo wśród Japończyków ten pierwszy kontakt od lat sprofilował całość kontaktów z zachodem. Perry pozostaje surowy, spięty i nieprzyjemny – tak jak (przynajmniej w ich ocenie) cała cywilizacja zachodnia, przed którą tak bardzo uciekali z kontaktem. Te obrazy jedynie potęgują uczucie strachu wobec nieznanego Japończykom w tamtym momencie świata.
W zderzeniu z wyprawą Perrego nie bez znaczenia był los Chin, który Japonia przez lata obserwowała z boku. Przez długie lata Chiny były dla świadomych ich losu Japończyków żywym dowodem słuszności zamknięcia kraju na obce wpływy. Wielki Smok z lokalnego mocarstwa został zredukowany do degenerata, odartego z pierwotnej wielkości oraz wasalnego wobec zachodu. We wszystkich miejscach, gdzie docierali zachodni kolonizatorzy ich cywilizacja oraz kultura okazywały się lepsze. Społeczeństwa zachodnie, uosabiane w tym wypadku przez Perry’ego, który jako pierwszy skutecznie przełamał te bariery kulturowe, były utożsamiane z „nierozsądnym uporem”, który niszczył słabsze i zacofane tożsamości narodowe. Trzeba tu Japończykom oddać, że w swoich obawach mieli niestety wiele racji.
Matthew Calbreith Perry po powrocie Stanów Zjednoczonych w 1855 roku otrzymał od Kongresu, w uznaniu jego pracy w Japonii, nagrodę w wysokości 20 000 dolarów. Perry wykorzystał część tych pieniędzy na przygotowanie i opublikowanie raportu z wyprawy w trzech tomach, zatytułowanego „Narrative of the Expedition of an American Squadron to the China Seas and Japan”. Raport został spisany przez Francisa L. Hawksa pod nadzorem Perry’ego, z czym wiąże się pewna ciekawostka. Raport ten w oryginale został spisany przy użyciu materiałów zebranych przez Perry’ego i jego współpracowników podczas wyprawy. W tej formie został po raz pierwszy przedstawiony Senatowi Stanów Zjednoczonych, a następnie opublikowany komercyjnie w 1856 roku. Z uwagi na zły stan zdrowia pod koniec kariery Perry został awansowany do stopnia kontradmirała w stanie spoczynku. Zmarł w oczekiwaniu na dalsze rozkazy rządu 4 marca 1858 r. w Nowym Jorku, choć spuścizna jaką po sobie pozostawił jeszcze długo kształtowała nie tylko siłę floty US, ale także i geopolitykę. Można też powiedzieć, że kształtuje ją nadal.
Perry w drodze powrotnej do Japonii na dziesięć dni zakotwiczył w Keelung na Formozie, znanej dziś lepiej jako Tajwan. Celem tego lądowania była identyfikacja możliwości wydobycia węgla kamiennego. Odnalezienie punktu w tym rejonie, gdzie amerykańskie parowce byłyby w stanie uzupełnić paliwo, mógł w znaczny sposób mógł wpłynąć na logistykę i możliwości marynarki amerykańskiej. O ile sama misja poszukiwania źródeł węgla była istotna, to Perry w swoich raportach podkreślał przede wszystkim, że Formosa to nie tylko dogodna i pośrednia lokalizacja handlowa. To przede wszystkim wyspa o doskonałych warunkach obronnych, która może służyć jako gigantyczna baza wojskowa. Władanie nią w jego ocenie miało tak samo strategiczne znaczenie, jakie Kuba dała Hiszpanom w trakcie podboju obu Ameryk. Choć Perry nalegał by Stany Zjednoczone podbiły i zaczęły okupować Formozę, by przeciwdziałać europejskiej monopolizacji głównych szlaków handlowych, to rząd Stanów Zjednoczonych nie odpowiedział na tą propozycję. To, jak bardzo trafione były oceny Matthew Perry’ego widać dziś w sporze Chin i Amerykanów o niepodległość Tajwanu.
Matthew Perry zaznaczył także swój udział w zakończeniu II Wojny Światowej. Jego flaga, która towarzyszyła mu w Japonii została przywieziona na ceremonię kapitulacji odbywającą się na pancerniku USS Missouri. Jej oryginał z uwagi na stan oraz delikatność powrócił do muzeum Akademii Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, ale na wspomnianym, muzealnym już pancerniku stojącym w Pearl Harbour można nadal zobaczyć jej replikę. Obecność tej flagi miała także wielki wydźwięk dla Japończyków. W samej Japonii, pomimo wszystkich opisów demonizujących jego osobę, Perry uważany jest za postać wyjątkowo ważną dla historii kraju. Komandor był pierwszym obywatelem zachodu, który nie tylko współtworzył, ale również rejestrował historię kraju kwitnącej wiśni. Jego opracowania stanowią ogromny depozyt wiedzy o tym, jak wyglądała Japonia w chwili pierwszego od lat kontaktu. W Japonii Perry rozpoznawany jest przez ponad 90% dzieci w wieku szkolnym. W miejscu, gdzie wylądował Japonia w lipcu 1901r wzniosła jego pomnik. Ten nie tylko przetrwał II wojnę światową, ale jest obecnie centralnym punktem małego nadmorskiego parku zwanego Perry Park w Yokosuka, gdzie tak nasz kontradmirał tak paradnie schodził ze swoją świtą ze plujących czarnym dymem statków. Na terenie parku znajduje się małe muzeum poświęcone tej opisanej powyżej historii chętnie odwiedzane także przez Japończyków.
Wszystkie obrazy i zdjęcia z domeny publicznej.