Gdy opisywałem historię brytyjskiego pancernika HMS Renown nie dawała mi spokoju ta jakże piękna i dźwięczna nazwa wyspy, od której wspomniany rozpoczął swój szlak bojowy. Nazwa tak dosłowna, że aż prosi się zadać pytanie dlaczego nie wzięto od niej nazwy dla całego wybrzeża Niemiec. Jedno spojrzenie na mapę wyjaśniło wiele, choć dopiero wczytanie się w historię tej samotnej skały na środku Morza Wattowego otworzyło mi oczy czemu pierwsza wojna światowa na morzu rozpoczęła się właśnie tutaj.
Helgoland jak i cała otaczająca ją Zatoka Helgolandzka jest zlokalizowana na Morzu Północnym u wybrzeża Niemiec. To zatoka, która jest południowo-wschodnią częścią Zatoki Niemieckiej. Jej granice wyznaczają wyspa Wangerooge na południowym zachodzie, wspomniana wyspa Helgoland na północnym zachodzie i półwysep Eiderstedt na północnym wschodzie. Główne rzeki uchodzące do tej zatoki to Łaba, Wezera i Eider. Na południu w głąb lądu wcina się odnoga Zatoki Helgolandzkiej, Jadebusen.
To dość malownicze miejsce będące rozległą strefą pływów i ważnym siedliskiem ssaków morskich, ptaków i ryb. Dziś to tereny objęte jest ochroną w ramach trzech parków narodowych: Dolnosaksońskiego Morza Wattowego, Hamburskiego Morza Wattowego i Szlezwicko-Holsztyńskiego Morza Wattowego. Ochrona przyrody nie oznacza jednak, że zatoka jest zamknięta dla ruchu morskiego. Wręcz przeciwnie- przez zatokę przebiegają drogi wodne wiodące do takich miejsc jak Hamburg i Kanał Kiloński, który łączy Morze Północne z Bałtykiem.
To dość płytki akwen, gdzie średnia głębokość wynosi 54m, dlatego zapewne podjęto też decyzję, by na zachód od Helgolandu wybudować farmę wiatrową o równie dźwięcznej nazwie Borkum Riffgat. Farma jest dość rozległa, bo zajmuje 6km2, gdzie z dużych 30 turbin projektowo powinno generować się ok. 108MW. Jak jest w rzeczywistości trochę trudno powiedzieć, bo sprawność tych urządzeń jest zależna od siły wiatru. Sama inwestycja miała za to, co jest zaskakujące, mieć dość pozytywny wpływ na rozwój morskiej fauny. Rejon Dolnej Saksonii w 2013r przeznaczył prawie 700 tysięcy euro na 3 letni program pilotażowy reintrodukcji homarów europejskich. W miejscu posadowienia farmy wiatrowej dno składa się głównie z piasków i mułu. Homar do życia potrzebuje bardziej stałego podłoża. Skały usypane w trakcie konstruowania farmy w ocenie naukowców stanowią dla powyższych doskonały habitat. Tak to Niemcy podjęli próbę odtworzenia gatunku, którego populacja zmalała o 90% od czasów wojny. Co ciekawe populacja homara w Morzu Północnym trzymała się głównie w okolicy Helgolandu, co w naturalny sposób nasuwa pytanie o powód jego zniknięcia.
Strategiczna skała
Patrząc na lokalizację wyspy Helgoland widać jasno, że to miejsce o wyjątkowym znaczeniu strategicznym, o czym wiedzieli zarówno Duńczycy jak i państwa niemieckie, które toczyły o ten skrawek lądu niekończące się bitwy i to przez setki lat. W 1807 roku w trakcie wojen napoleońskich pogodzili ich wszystkich Brytyjczycy. Ci utrzymywali nad nią kontrolę do 1890 roku. Stosunkowo spokojny okres panowania brytyjskiego doprowadził do tego, że na wyspie powstał nawet kurort wakacyjny. Wojny mają jednak do siebie to, że zmieniają status wszystkiego i tak wraz z wybuchem I wojny światowej wyspa ponownie została zamieniona w bazę wojskową, a wszyscy jej mieszkańcy zmuszeni zostali do wyjazdu. Wokół wyspy odbyła się pierwsza istotna bitwa morska pomiędzy Brytyjczykami, a Niemcami. W oficjalnych podsumowaniach można znaleźć informację, że Kaiserliche Marine dostała tu srogiego łupnia, bo straciła straciła 712 zabitych i 336 wziętych do niewoli marynarzy. Z stanu floty musiano także wykreślić trzy krążowniki lekkie i niszczycie.
Po I Wojnie Światowej, choć w okresie międzywojennym mieszkańcy powrócili na wyspę, przez cały czas funkcjonowały na niej instalacje wojskowe. W trakcie II wojny światowej Niemcy docenili jej strategiczne położenie z uwagi na to, że instalacje militarne zlokalizowane na wyspie zabezpieczały podejście do Kanału Kilońskiego. Alianci przez większość czasu trwania II Wojny Światowej nie interesowali się nią w jakiś szczególny sposób, uznając znajdującą się na wyspie bazę wojskową oraz schron dla u-bootów za mało istotne. Dopiero w 1944 roku, gdy podjęto decyzję o desancie w Normandii, rozpoczęto regularne oraz intensywne bombardowania tego fragmentu lądu. Małe naloty nie przynosiły dobrych rezultatów, więc 18 kwietnia 1945 roku przeprowadzono rajd w którym uczestniczyło około 1000 samolotów. Te dosłownie zrównały z ziemią wszystkie zabudowania. Zniszczenia były tak duże, że wszyscy ludzie, którzy na niej jeszcze stacjonowali zostali ewakuowani, a wyspa została zupełnie opuszczona. W końcu – samotna i bezludna.
British Bang
Przez jakiś czas po zakończeniu wojny Alianci wykorzystywali wyspę do ćwiczeń artyleryjskich oraz do niszczenia przejętej, niemieckiej amunicji i sprzętu. Najwyraźniej zmęczeni ciągłym wysadzaniem jakiś małych porcji niemieckich składów przewożonych na wyspę, w końcu zdecydowali się, by sprawę przejętej amunicji załatwić jedną konkretną eksplozją. I tak, w dwa lata po nalocie dywanowym, który wygonił z niej ostatnich ludzi, 18 kwietnia 1947 roku na wyspie wysadzono około 6700 ton amunicji (4000 torped, 9000 bomb głębinowych i ponad 91 000 pocisków artyleryjskich). Eksplozja była tak duża, że zakładano nawet, że sama wyspa ulegnie całkowitemu zniszczeniu. Nie obawiali się tego wojskowi, którzy mając świadomość strategicznego położenia wyspy w zawiłej historii potyczek z Niemcami specjalnie się tym scenariuszem nie przejmowali. „British Bang”, bo pod taką nazwą samo zdarzenie przeszło do historii, faktycznie zmniejszyło wyspę, a jej znaczna część zapadła się pod wodę. Przy takiej skali jednak jak się okazuje nie ma eksplozji doskonałych – po całej operacji na powierzchni wyspy zalegały nie tylko resztki amunicji, ale również i niewybuchy, które nie uległy zniszczeniu. Ten stan skutecznie odstraszył wszystkich chcących wykorzystać ponownie ten skrawek lądu. Niemały strach, spowodowany zapewne kosztami takiej operacji saperskiej, pozostawał także po stronie władz, które najpewniej z tego powodu pozostawiły Helgoland po raz pierwszy od wielu wieków własnemu losowi.
20 grudnia 1950 roku na wyspę przybyło dwóch studentów wraz z profesorem. Grupa była zainteresowana tym, by zbadać to jak po tym ogromnym wybuchu przetrwała wyspa oraz czy zwrócona naturze się w jakiś sposób odradza. Ze względu na to, że cały teren uznawany był za wojskowy, Panowie zostali szybko aresztowani, choć samo zdarzenie wznowiło dyskusję na temat przyszłości wyspy. Jej efektem było zwrócenie tego niewielkiego skrawka ziemi Niemcom 1 marca 1952 roku. W następstwie tego na Helgoland przybyli saperzy, którzy mieli ją finalnie oczyścić z niewybuchów oraz wyrównać teren. Dopiero po zakończeniu przez nich prac na Helgoland zaczęli powracać mieszkańcy. Wracali ludzie, ale już nie Homary. Tych było, ku zdziwieniu wszystkich, w okolicy jak na lekarstwo.
Homar a sprawa Helgolandzka
Próby odtworzenia populacji wykonywane przez Niemców zasługują na zdecydowane oklaski, choć trzeba tu odnieść się do wątku polskiego. Jakiś czas temu jeden z lepszych vlogerów zajmujących się nauką w polskim internecie, Dawid Myśliwiec oraz jego kanał Naukowy Bełkot, opublikował doskonały program na temat broni chemicznej zalegającej na dnie Bałtyku. Informacjami na temat tych depozytów straszą nas regularnie kolorowe gazety, zazwyczaj w okolicy wakacji, więc warto raz na zawsze wyrobić sobie na ten temat zdanie oglądając powyższy program. W nim dość istotny fragment poświęcony został broni konwencjonalnej, która także trafiła na dno Bałtyku i, co się okazuje po latach, może stanowić nawet większe zagrożenie niż wspomniana broń chemiczna. Zagrożenie to wynika ze skali depozytów – o ile broni chemicznej na dnie mamy kilkadziesiąt tysięcy ton, tak TNT w różnych pociskach może być nawet i 10 razy więcej.
W programie redaktor powołując się na ostatnie badania dość przystępnie wyjaśnia, że TNT, które znajduje się w składzie większości pocisków konwencjonalnych nie jest obojętny dla organizmów żywych. Co więcej, w wodzie morskiej ulega przekształceniu do szeregu innych związków, co do których bezsprzecznie udowodniono, że działają jeszcze bardziej toksycznie na organizmy żywe niż sam materiał wybuchowy. Na dziś trwają jeszcze spory na temat tego co jest głównym powodem tego przekształcenia (promieniowanie ultrafioloetowe czy też działalność mikroorganizmów), ale jako fakt można odnotować, że trynitrotoluen jeżeli w czymś „pomaga” organizmom żywym to głównie na polu przyspieszonej mutagenności czy teratogenności. Ślady rozkładu TNT odnajdowane są w żółci ryb. Są także przyswajane przez omułki, które później spożywamy jako owoce morza, więc stają się elementem łańcucha pokarmowego nie tylko w morzu, ale także na lądzie. To co jest najbardziej zaskakujące i powinno budzić naszą dumę, to fakt, że światowa wiedza w tym zakresie pochodzi właśnie od naszych naukowców i rejonu Morza Bałtyckiego, które w zakresie depozytów broni konwencjonalnej wcale nie jest rekordzistą. Ot po prostu na naszym akwenie mieliśmy wyjątkowe szczęście, że pojawiło się tutaj konsorcjum różnych instytutów naukowych, które chciały ten temat zbadać nieco dokładniej. Są tutaj także ludzie, którzy poświęcili tej pracy wiele lat swojego życia w stresie traktując to jako swoją misję.
Choć szukałem długo nie udało mi się odnaleźć informacji na temat losu tego programu prowadzonego przez Niemców. Jedyne info pochodziło jeszcze z czasów gdy program był rozpoczynany, gdzie naukowcy podejrzewali, że niska liczebność homarów wynikała z faktu, iż.. toksyny uwalniane z bomb uszkodziły powonienie skorupiaków. Jak podejrzewali niemieccy naukowcy bez węchu homarom trudno znaleźć partnera, więc finalnie upośledziło to ich zdolność rozmnażania.
No cóż, teoria dobra jak każda inna. Mam jednak wrażenie, że w zestawieniu z polskimi badaniami oraz wnioskami wyciągniętymi z Bałtyku problem może być zdecydowanie bardziej złożony niż brak powonienia oraz wynikające z tego faktu ograniczenie możliwości kopulacji. Będąc wielkim fanem Jordana B. Petersona pamiętam doskonale o tym, że homary potrafią być bardzo podobne do nas i mam swoją, niestety nienaukową, teorię w tym temacie.
Ziemia Helgi dzisiaj
Dziś Helgoland to ponownie kurort wypoczynkowy oraz strefa wolnocłowa zwolnioną z podatków. Największą „atrakcją” wyspy, oprócz krateru po eksplozji z 1947 roku jest niewielki port jachtowy. Na drugiej, mniejszej wyspie znajduje się lotnisko oraz baza ratownictwa SAR. Obecnie wyspa ma 1,7 km², zamieszkiwana jest przez około 1400 osób i w niczym nie przypomina wyspy sprzed wybuchu z 1947 roku.
W 2009 roku połączono ją podmorskim kablem z stałym lądem, dzięki czemu zapewniono stały dostęp do prądu. Na wyspie nie wolno używać samochodów, za wyjątkiem kilku pojazdów elektrycznych oraz karetki pogotowia, radiowozu i wozu strażackiego. Jeżeli udasz się na Morze Północne przez Kanał Kiloński zapewne będziesz ją mijał po prawej burcie. Jeżeli jednak zdecydujesz się na zjedzenie w okolicy świeżej ryby lub owoców morza pomyśl, czy nie warto sięgnąć po konserwę zabraną jeszcze z Polski.
Zdjęcie przedstawiające Helgoland z lotu ptaka, którym zobrazowałem ten artykuł pobrałem z Wikipedia Commons. Jego autorem jest Carsten Steger , udostępnione na podstawie licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)