Mamy w historii trochę dziwnych postaci, o których wstyd wspominać. Jedną z nich był niejaki Feliks Dzierżyński – menda jakich u nas było mało. Ponadto morderca, który po śmierci Lenina pomógł w sposób wydatny dojść Stalinowi do władzy. Panowie od tej chwili polubili się na tyle, że gdy wspomniany padł na zawał, trumnę z jego truchłem nieśli właśnie Trocki i Stalin.
W Polsce, w czasach słusznie minionych, pomimo tego, że wiedza na temat jego „wyczynów” była powszechna, nie było zgody, by wyrażać negatywne opinie. Co więcej, nakazowo należał się mu szacunek, dlatego dzisiejszy Plac Bankowy nosił jego imię, a w miejscu, gdzie dziś stoi Słowacki, stał jego pomnik. Był to monument na tyle „kochany” przez warszawiaków, że stał się jedną z pierwszych pamiątek po komunizmie, które zaczęliśmy rozbierać jeszcze w 1989r. Nie ma się zresztą czemu dziwić, wszak walka z pomnikiem tej mendy zaczęła się jeszcze za życia Stalina pomalowaniem mu przez nieznanych sprawców rąk na czerwono, a ostatni akt dewastacji nastąpił bodajże w latach 80, choć strzeżono go przez te lata niczym pomnik Kaczyńskiego czy wariację na temat kubistycznych schodów z XVIII księgi Tytusa, Romka i A’Tomka. Ciekawostką jest to, że nasz wspomniany rodak polakożerca miał także swój statek i to, w przeciwieństwie do spuścizny jaka po nim pozostała, to naprawdę niesamowita historia.
W latach 30 operator Blue Star Line zlecił duńskiej stoczni Burmeister & Wain w Kopenhadze budowę motorowego drobnicowca o nośności 12 636 BRT. Statek był na swoje czasy wielki, bo długi na 169m oraz szeroki 21,4 m, co czyniło go większym nawet od naszego Batorego (odpowiedni 160 i 21m). Dla porównania popularne Liberciaki, budowane masowo w trakcie II wojny światowej w Kanadzie i USA to jedynie 7176 BRT.
Brytyjczycy nie doczekali się niestety realizacji zamówienia. Choć statek zwodowano w końcówce grudnia 1939r pod nazwą Adelaide Star, to chwilę później, bo w kwietniu 1940 w operacji Weserübung-Süd Niemcy zajęli całą Danię. Co znamienne, prawie bez żadnego oporu zbrojnego. III Rzesza po tej operacji, dokonując remanentu na podbitych włościach oraz wykorzystując do swojej machiny wojennej zdobycze z terenów Danii, zwróciła uwagę na prawie ukończony statek. Wojna na morzach rozkręcała się w najlepsze, więc ktoś podjął decyzję o wcieleniu m/s Adelaide Star do Kriegsmarine. 19 listopada 1940 r zmieniono mu pierwotną nazwą na „Seeburg” i wprowadzono do służby jako okręt-baza 27. Flotylli Szkolnej okrętów podwodnych, gdzie pełnił tą służbę aż do 1944roku, kiedy to w grudniu Seeburg wpłynął na minę w okolicach Jastarni i zatonął. Tak pewnie by zakończyła się historia tego statku, gdyby nie to, że po wojnie został przypadkowo odkryty na głębokości 47m.
Duńczycy, którzy w tamtym czasie byli najbardziej doświadczeni w pracach podwodnych, uznali jego wydobycie za niewykonalne z powodu głębokości, więc porzucili pomysł podnoszenia. W Polsce jednak pojawił się człowiek wyjątkowego kalibru – Witold Poinc. Witold Poinc był przedwojennym kapitanem żeglugi wielkiej. Wojnę, po upadku Oksywia, przesiedział w obozie jenieckim, z którego po wyzwoleniu trafił w 1945 trafił do polskiej Marynarki Wojennej w Wielkiej Brytanii. Stamtąd wrócił w 1946 do Polski zostając zastępcą kierownika Wydziału Holowniczo – Ratowniczego Żeglugi Polskiej S.A., zajmującego się oczyszczaniem portów i red z wraków pozostałych po działaniach wojennych. Wydział ten w 1951r przekształcono w przedsiębiorstwo Polskie Ratownictwo Okrętowe, a wspomniany kapitan został w nim dyrektorem ds. technicznych kierującym wydobyciem ponad 200 wraków, w tym pancernika Gneisenau, blokującego wejście do gdyńskiego portu. Wspomina się, że kpt Poinc w swojej pracy wzorował się na doświadczeniach radzieckich i duńskich, choć ja wolę myśleć o nim jak o człowieku, który zrobił to lepiej od wszystkich oraz na dodatek sobie tylko znanymi metodami. Dlaczego? Bo to sztuka oraz każdorazowo należało podchodzić do zadania indywidualnie. Przykładem może być tutaj podniesienie Gneisenau, bez którego port w Gdyni nie miał prawa funkcjonować. Samo „odzyskiwanie” wraków miało też istotny udział w gospodarce powojennej. Dość powiedzieć, że odzyskany wrak niemieckiego pancernika dostarczył około 400 ton metali kolorowych, 30 000 ton wysokogatunkowej stali, dwie nadające się do remontu turbiny, kilkaset kilometrów kabli, liczne silniki elektryczne i części mechaniczne, ale to już na oddzielną opowieść.
Wracając do Seeburga, który spoczywał na 47metrach, sytuacja wydawał się beznadziejna. Raz, że statek był naprawdę wielki. Dwa, że nigdy wcześniej nikomu nie udało się podnieść wraku z takiej głębokości. Trzy, o czym stosunkowo rzadko się wspomina, operację podejmowano w czasach Stalinowskich, w których słowo porażka było w najlepszym przypadku synonimem długiej odsiadki. Podniesienie tak dużej jednostki wymagało przygotowania odpowiednio dużych zbiorników. Spawanie takich po wojnie było utrudnione chociażby ze względu na zapaść przemysłu. To, co odzyskaliśmy po wojnie było albo zniszczone działaniami wojennymi, albo wywiezione przez okupantów ze wschodu. Do stworzenia wspomnianych zbiorników wykorzystano więc sekcje kadłubów okrętów podwodnych jakie pozostały w Gdańsku po zakończeniu wojny. Przygotowania do tej operacji trwały dwa lata w trakcie których kilkukrotnie próby podniesienia wraku się nie udawały. W końcu jednak wrak podniósł się z dna i został przetransportowany do Gdyni. Moment transportu można zobaczyć na filmie WFDiF tu:
(nie polecam całej kroniki, bo swoistym signum temporis filmów z tego okresu jest nachalna propaganda socjalistyczna, do której trzeba mieć zdrowy dystans).
Jakie były dalsze losy tej jednostki? Statek został przemianowany na „Jastarnię” oraz został celebrytą, który wystąpił w filmie. Jeszcze oblepiony omułkami zagrał w filmie „Kariera” (do obejrzenia tutaj). Po intensywnych pracach w gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej, podniósł polską banderę 29 czerwca 1957 r, chociaż komunizm zrobił swoje. Nadano mu imię m/s „Dzierżyński”. Był podówczas największym oraz najładniejszym polskim statkiem handlowym. Rzeczywistość komunistyczna wyglądała jednak dość typowo. Choć statek był prawdziwą dumą naszej marynarki handlowej oraz pływał na liniach do Chin w czarterze Chipolbroku, w opinii załóg uważano go za statek karny. Jeden z kolegów z grupy Marynarze Świata, Rybacy, Żeglarze wspominał, że będąc na praktyce w Warskim spotkał go w Sewilli. Dzierżyński stał tam zabetonowany cementem bo w kanale wjechał im do ładowni radziecki statek. Załoga składająca się z polskiego kapitana oraz chińczyków w czynię 1 majowym miała „wystukać” ładownię. Jeżeli ktoś wie, jak wygląda czyszczenie betoniarki z zaschniętego betonu, to może sobie wyobrazić jak syzyfową pracą musiało to być.
m/s Dzierżyński zakończył swoją morską karierę 19 września podchodząc do portu Antwerpii. Wpierw wszedł na mieliznę w ujściu Skaldy. Gdy zdołał z niej zejść przy podchodzeniu do nadbrzeża w Antwerpii uderzył w nie i z zalaną maszynownią został osadzony na płyciźnie w pobliżu Lillo na zachodniej Skaldzie. Tam 1 października 1963r przełamał się pomiędzy kominem a pomostem nawigacyjnym. Załoga i ładunek zostały uratowane, ale statek został uznany za stracony i w 1966 roku złomowany w Antwerpii.
W tych czasach kpt. Witold Poinc był już wykładowcą Państwowej Szkole Morskiej. Na emeryturę przeszedł w 1975. Zmarł w 1982, leży pochowany na w Nowej Alei Zasłużonych Cmentarza Witomińskiego w Gdyni w skromnym grobie. Pomnikiem dalece bardziej dla niego adekwatnym stał się polski wielozadaniowy holownik ratowniczy, który jednocześnie jest flagową jednostką Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (sukcesorki Polskiego Ratownictwa Okrętowego). Jednostka ta została zbudowana w 1996 roku w stoczni Damen Shipyards Gdynia z przystosowaniem do szeroko pojętego ratowania życia i mienia na morzu, zwalczania zanieczyszczeń olejowych, gaszenia pożarów na statkach, holowań oceanicznych, łamania pokrywy lodowej, rozpoznawania skażeń itp.
Nie tak dawno temu w mediach dość głośno było o środkach na budowę nowej wielozadaniowej jednostki o kosztorysowej wartości 280 mln zł (w tym 238 mln zł z UE). Ta awantura dotyczyła holownika, który do 2022 powinien zastąpić Kapitana Poinca. Jest to ważne chociażby o tyle, że ostatni raport NIK o zagrożeniach chemicznych wskazuje jednoznacznie jak bardzo potrzebna jest tego typu jednostka na Bałtyku. Można mieć jedynie metafizyczną nadzieję, że Witold Poinc, który kierował wydobyciem ponad 200 wraków, z których 30 przywrócono do służby, będzie miał pieczę gwarantując MS Kapitan Poinc jeszcze kilka lat pracy.
Na zdjęciu m/s Dzierżyński (wcześniej Jastarnia / Seeburg / Adelaide Star)