Bardzo ciekawe zdjęcie udało mi się znaleźć na grupie „literatura okrętowa i morska”. Zdjęcie wrzucił p. Marek Smolski i widać na nim sylwetkę U-boota (z pewnością typ II, najprawdopodobniej wersja b) w dość niespotykanym otoczeniu, bo.. ma Motławie w Gdańsku.
Okręty serii II były pierwszą bronią podwodną rozwijaną przez III Rzeszę. Choć nie były to konstrukcje szczególnie udane czy nowatorskie, miały szereg ograniczeń oraz przegrywały w konkurencji z każdym kolejnym typem wprowadzanych ubootów, w większości „dopracowały” do końca wojny. Wynika to pewnie z faktu, że nie były wykorzystywane na głównych frontach walk morskich i ich praca ograniczała się głównie do akwenów przybrzeżnych lub płytkiego Morza Północnego. Wiele z nich w 1945r zostało zatopionych przez własne załogi, choć.. trzy z nich dokonały tego bardzo daleko od swoich macierzystych portów
Historia ta dotyczy epizodu II Wojny Światowej na Morzu Czarnym. By operować w tym akwenie Niemcy zdecydowali się na transport sześciu OP tego typu lądem. Jedyną drogą na Morze Czarne prowadzi przez cieśninę Bosfor, która kontrolowana była podówczas przez neutralną Turcję. Niemcy w tej sytuacji zdecydowali się na transport lądowy przez okupowane tereny. U-Booty zostały częściowo zdemontowane w Kilonii, a następnie przetransportowano je kanałem na Łabę, którą dopłynęły do Drezna. Tam dokonano kolejnego demontażu i na specjalnych przyczepach przewieziono okręty do Ingolstadt nad Dunajem. Z prądem Dunaju dopłynęły do Konstancy w Rumunii, gdzie zmontowano je na nowo. Jakież musiało być zdziwienie marynarzy ZSRR, gdy zrozumieli, że w akwenie traktowanym przez nich jak morze wewnętrzne grasują drapieżniki w postaci u-bootów!
W ciągu dwóch lat 30-ta flotylla okrętów podwodnych zatopiła tuzin statków, sama zaś straciła trzy okręty, czyli połowę swojego stanu. Gdy w sierpniu 1944 Rumunia zmieniła front i wypowiedziała wojnę Niemcom, trzy pozostałe U-Booty pozostały na Morzu Czarnym zdane na własne siły. Okręty finalnie zostały zatopione przez swoje załogi, a wszyscy marynarze zostali internowani na terenie Turcji, co patrząc na historię żołnierzy, którzy trafili do niewoli radzieckiej, było chyba bardzo dobrą alternatywą.
Metoda transportu okrętów lądem, choć okazała się w miarę skuteczna, nie była już tak oryginalna jakby się to mogło w pierwszej chwili wydawać. Lądowy transport swoich łodzi jako pierwsi zastosowali Wikingowie po zakończeniu oblężenia Paryża. Choć Karol III, który zgodził się zapłacić Wikingom okup, zezwolił im na spłynięcie Sekwaną zgody takiej nie wydał Odon, który stał na czele obrony Paryża. Wikingowie zostali zmuszeni do przetransportowania swoich drakkarów lądem do Marny. Wszystkim się to finalnie opłaciło, bo Wikingowie spływając Marną splądrowali jeszcze Burgundię, która miała dość ambiwalentny stosunek do rządów Karola III.
Wracając do samego zdjęcia, ilekroć spojrzę jeszcze z brzegu Motławy na niedawno odświeżonego Sołdka będę miał w głowie, że to miejsce pamięta dalece bardziej egzotyczne jednostki w tym miejscu, niż te, które można zobaczyć na nim obecnie.