Nie wiem jak Was, ale mnie wiadomość o tym, że Mel Gibson przymierza się do nakręcenia filmu marynistycznego odrobinę zelektryzowała. Co więcej, filmu o okręcie legendzie, który dla większości amerykanów ma znaczenie głęboko symboliczne. Wygląda na to, że tematyka niszczycieli II Wojny Światowej z jakiegoś powodu zrobiła się dla Hollywood interesująca i to chyba dobrze. Dwa lata temu na ekrany wszedł spektakularny „Greyhound” z Tomem Hanksem, który zebrał bardzo dobre recenzje i gdyby nie pandemia zapewne byłby wyjątkowo kasowym tytułem.
Chociaż wśród szeregu internetowych specjalistów reżyser „Greyhound” zebrał szereg zarzutów dotyczących amerykańskiej przesady, kina mało historycznego oraz obliczonego bardziej na poklask, to nie ma co ukrywać, że nie mieliśmy zbyt wielu okazji by oglądać w kinie takie obrazy. Od czasów legendarnego „Podwodnego Wroga” z 1957r, w którym główną rolę zagrał Robert Mitchum nie było produkcji, w której główna oś scenariusza toczyłaby się wokół działania niszczyciela marynarki wojennej. Nie odnoszę się tu do wspomnianych zarzutów, bo w większości traktuję je z przymrużeniem oka. Kino hollywoodzkie ma to do siebie, że historia ma dla niego drugorzędne znaczenie, choć jest tu jeden wyjątek. Jest nim Mel Gibson, który przyzwyczaił nas do tego, że nie tylko nie reżyseruje prostych historii, ale również w miejscach, gdy jest to ważne sięga po utrarealistyczne narzędzia jak używanie języka, który jest martwy od wieków. Gibson tym razem ma zamiar porwać się na heroiczną legendę USS Laffey (DD-724) i jest to o tyle ciekawy news, że W USA z historii tego niszczyciela co do zasady się nie żartuje.
USS Laffey to niszczyciel klasy Allen M. Sumner, jedna z 70 jednostek tego typu zbudowanych przez Stany Zjednoczone podczas II wojny światowej (dwanaście z nich zostało ukończonych jako niszczyciele min). Klasa swoją nazwę wzięła od Allena Melancthona Sumnera, zasłużonego z okresu pierwszej wojny światowej oficera Korpusu Piechoty Morskiej. Okręty tego typu różniły się od poprzedniej klasy Fletcher podwójnymi mocowaniami dział o kalibrze 5 cali/38, podwójnymi sterami, dodatkowym uzbrojeniem przeciwlotniczym oraz szeregiem innych udoskonaleń w zakresie radioelektroniki. Z całej puli okrętów Marynarka USA straciła jedynie cztery jednostki, a w przypadku dwóch uznano, że zniszczenia są tak duże, że nie opłaca się ich remontować. Klasa Sumner użytkowana była w marynarce wojennej USA do lat 70, z których najdłużej w służbie pozostał wspomniany USS Laffey. Warto tu dodać, że okręty te były na tyle udanymi jednostkami, że 29 z nich odsprzedano innym krajom, gdzie służyły jeszcze przez wiele lat.
USS Laffey rozpoczął swój szlak bojowy od patroli na Atlantyku. Jego pierwsze poważne działania rozpoczęły się od chwili gdy dołączył do Bombardment Group 2 u boku pancernika Nevada. Z nim to 25 czerwca 1944 dokonywał ostrzału obrony Cherbourg-Octeville, który to był częścią operacji w Normandii. Po dotarciu do wyznaczonego obszaru grupa trafiła pod ostrzał baterii brzegowych. Chociaż Laffey został trafiony przez rykoszetujący pocisk, to ten trafił powyżej linii wodnej, nie wybuchł oraz nie zadał niewielkich obrażeń. Z uwagi na to, że okręt wymagał remontu Marynarka Stanów Zjednoczonych zadecydowała o wycofaniu okrętu do portu w Bostonie, gdzie przeprowadzono naprawy. Po miesiącu Laffey został wysłany na Hawaje przez Kanał Panamski i San Diego w Kalifornii. Na pacyfiku operałowa jako jeden z okrętów Task Force 38 (TF 38) w rejonie Filipin. Działając z 7. Flotą, USS Laffey działał jako osłona dużych statków przed atakami z łodzi podwodnych i samolotów. Osłaniał też lądowanie w Ormoc Bay, Mindoro, Iwo Jimie oraz Okinawie. Pomagał zdobyć Kerama Retto, bombardował nadbrzeżne zakłady, nękał wroga ogniem w nocy oraz osłaniał cięższe okręty.
80 minut do sławy
Ta część szlaku bojowego, która uczyniła z USS Laffey niezatapialną legendę wydarzyła się na patrolu 30 mil na północ od Okinawy. Patrol przebiegał dość sztampowo do jakiejś 8:30, gdy niszczyciel został zaatakowany przez 50 japońskich samolotów. Cała bitwa trwała 80 minut, w trakcie którego sześciu kamikaze zderzyło się z okrętem, a na śródokręcie spadły 4 bomby lotnicze. W trakcie tej batalii zginęło 32 marynarzy, a 71 kolejnych odniosło rany. To, co było zaskakujące nawet dla Japończyków, to fakt, że osiem dział USS Laffey pomimo potężnych zniszczeń nadal walczyło. Robiły to na tyle skutecznie, że w trakcie tej potyczki dziewięć japońskich maszyn zostało strąconych. W trakcie walki asystent oficera łączności, porucznik Frank Manson, zapytał kapitana Bectona, czy zamierza w końcu wydać rozkaz opuszczenia statku. Becton podobno warknął: „Nie! Nigdy nie opuszczę statku, dopóki mam choćby jedno działo”. W odpowiedzi jeden z załogantów odpowiedział mu, że nie wiadomo tylko, czy znajdzie na pokładzie choć jednego żywego człowieka, który z tego ostatniego działa wystrzeli, ale Becton był w tym względzie uparty.
Ostatecznie Japończycy zostali odpędzeni przez samoloty USN i USMC Combat Air Patrol. Okręt w stanie jak na zdjęciu został wzięty na hol przez trałowowiec Macomb i obrał kurs na kotwicowisko Kerama Retto. W sprowadzeniu niszczyciela pomogły także holowniki Pakana (ATF 108) i Tawakoni (ATF 114), które wysłano na pomoc. Te przy użyciu swoich pomp pomogły opanować przecieki na mocno uszkodzonym okręcie, ale problemem pozostawał zacięty ster. Pomimo problemów z holowaniem oraz uporowi załogi uznano jednak, że tak długo jak będzie można utrzymać prędkość należy próbować ratować okręt, który tak dzielnie opierał się zatopieniu. I tak, sunąc z zawrotną prędkością czterech węzłów następnego ranka o 6:14 udało się temu konduktowi żałobnemu dotrzeć do portu na archipelagu Kerama Retto.
W porcie mało kto był w stanie rozpoznać w sylwetce wraku dumny niszczyciel klasy Sumner. Wydawało się to kompletnie niemożliwe, by statek mógł przyjąć tak wiele i mimo to unosić się na powierzchni. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że do zatopienia jednostki tej klasy wystarczyło tylko jeden zdeterminowany kamikaze. Krótko po wschodzie słońca, kiedy Laffey stał już bezpiecznie na kotwicy, załoga w końcu opuściła swój okręt przechodząc na pokład holownika Tawakoni na śniadanie – pierwszy prawdziwy posiłek od prawie 24 godzin. Dopiero później tego samego ranka na pokład został dopuszczony kapelan, aby odprawić nabożeństwa za zabitych i zaginionych w akcji.
Po drobnych naprawach USS Laffey przeprowadzono przez cały Pacyifk do remontu w stoczni Todds w Tacom w stanie Waszyngton. Zdjęcie, które dołączyłem do tej historii pokazuje okręt w takim stanie, w jakim wpłynął do amerykańskiego portu. „Burned, bruised and battered – but still afloat!” – jak mawia się w USA o tym triumfalnym wejściu do portu we wrześniu 1945 r.
Historia tego okrętu nie zakończyła się na II Wojnie Światowej. USS Laffey walczył jeszcze w Korei oraz przez kolejne lata brał udział w działaniach US Navy na Morzu Północnym i Śródziemnym, w tym także w trakcie kryzysu Sueskiego. Był ostatnim z niszczycieli klasy Summner wycofanym ze służby dopiero w 1975 roku. Obecnie można go podziwiać Patriots Point, SC, gdzie odbywa spokojną emeryturę. To dość utytuowany emeryt – Presidential Unit Citation, pięć gwiazd bojowych za służbę podczas II wojny światowej, dwie gwiazdy bojowe za służbę w wojnie koreańskiej oraz wyróżnienie za zasługi podczas zimnej wojny. Także Battle Efficiency Ribbon (Battle „E”) za wszystkie trzy powyższe. W 1986r USS Laffey został ogłoszony Narodowym Zabytkiem Historycznym (National Historic Landmark) .
Jest jedynym niszczycielem klasy Sumner, który możemy podziwiać w muzeum.
ps. O samym filmie więcej dowiesz się z krótkiego filmu poniżej.