Statek jest z natury rzeczy dla człowieka miejscem wrogim, wystarczy postawić nogę, nie tam, gdzie trzeba i można ją stracić – powiedział PAP.PL kapitan żeglugi śródlądowej Mirosław Kaczyński, który pełni służbę na Wiśle od 46 lat.
Kapitan żeglugi śródlądowej Mirosław Kaczyński to człowiek nierozerwalnie związany z Wisłą. Jego przodkowie żyli z rzeki i z nią związane są jego pierwsze wspomnienia. Pamięta, jak z Warszawy do Gdańska płynęły setki ton towarów a statki pasażerskie kursowały między nadwiślańskimi wsiami niczym obecnie autobusy. Chociaż jego praca była często niebezpieczna, a we znaki dawały się długotrwałe rozłąki z rodziną, nie wyobraża sobie rozstania ze swoją ukochaną rzeką.
Jedno z pierwszych, dziecięcych wspomnień kapitana, to jego dziadek. „Pamiętam przez mgłę, jak mnie na rękach nosił nad Wisłę, pokazywał mi wszystko, jak miałem 12 lat, to już sam płynąłem na noc na ryby łódką pychową, teraz to by chyba za coś takiego rodziców pozamykali” – powiedział PAP.PL kapitan żeglugi śródlądowej Mirosław Kaczyński.
Na wodzie pracował też jego pradziadek i ojciec – nic dziwnego zatem, że młody Mirek znalazł się w legendarnym wśród rzecznych marynarzy Zespole Szkół Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu. W 1977 roku zaczęła się wymarzona praca, najpierw w Żegludze Warszawskiej. „To była fajna robota. Woziliśmy do Gdańska samochody, traktory, a z powrotem zboże. W kolejnej firmie woziliśmy barkami piasek oraz żwir z Gnojna nad Narwią” – wspominał kapitan.
Przed laty Wisła była pełna statków, wożono nie tylko towary. „Nie było PKS-ów, połączeń kolejowych i statki na Wiśle spełniały rolę komunikacyjną. Każda większa miejscowość, a nawet wsie miały swoje przystanie. Ludzie machali z lądu, statek dobijał dziobem i ich zabierał” – opowiadał Kaczyński. „Żegluga Warszawska obstawiała Wisłę od Sandomierza po Gdańsk, ludzie wozili zwierzęta i warzywa na targ, ale byli też tacy, którzy płynęli np. z Warszawy do Gdańska. Potem kiedy komunikacja lądowa się rozwinęła, statki zaczęły pełnić rolę turystyczno-krajoznawczą. Popularne były na przykład 14-dniowe wczasy na wodzie z postojami i zwiedzaniem większych miast” – dodał.
„Na barkach jeszcze w latach 60. pływały dzieciaki, żony zatrudniano jako marynarzy, były króliki, gołębie w skrzynkach” – opowiadał Kaczyński.
Praca, choć pełna romantyzmu, potrafiła być też niebezpieczna. „Statek jest z natury rzeczy dla człowieka miejscem wrogim” – wyjaśnił kapitan. „Wystarczy postawić nogę, nie tam, gdzie trzeba i można ją stracić. Trzeba uważać, wypadnięcie za burtę, szczególnie jesienią lub wiosną, zwykle kończy się utonięciem. Jeżeli się podejmie za duże ryzyko wbrew rozsądkowi, można nawet utopić statek” – dodał.
Mirosław Kaczyński wspomina jeden z większych wypadków. W 1970 r. w Zalewie Włocławskim utonęło ponad 70 nowiutkich Fiatów 125p. „Zatonęły na skutek wady konstrukcyjnej barki. Była fala i przez nieszczelne studzienki naleciało wody. Samochody zsunęły się na dziób, bo nie były zaształowane. Najśmieszniejsze jest to, że Żegluga Warszawska wyciągnęła te samochody i zostały sprzedane na przetargu o wiele drożej niż nowe. Zwrócono pieniądze Polmozbytowi, a Żegludze zostało jeszcze sporo pieniędzy. Taka była wtedy sytuacja na ryku motoryzacyjnym” – zaśmiał się kapitan.
Wisła kryje wiele tajemnic. „Raz znalazłem nabój do armaty 56 mm, trafił się też pistolet, polski VIS, póki leżał w wodzie, to był cały, ale jak go położyłem na pokładzie, żeby wysechł, po prostu zaczął się rozsypywać”. Były też makabryczne znaleziska. „Trafiają się szczątki ludzkie, czaszka, czy kawałek szkieletu” – opowiadał Kaczyński.
The post Kapitan żeglugi śródlądowej Mirosław Kaczyński o życiu na rzece appeared first on Polski Portal Morski.
Więcej przeczytasz na stronie Polski Portal Morski pod linkiem: Read More